Strona korzysta z plików cookies w celu realizacji usług i zgodnie z Polityką Plików Cookies.
Not got a RatujemyZwierzaki account?
Kochni dzięki waszej nieocenionej pomocy pod nasze skrzydła trafiło ponad 100 kotów uratowanych ze szponów wojny. Większość z nich znalazła już nowe domy.
Dziękujemy, że otworzyliście swoje serca na pomoc tym cichym ofiarom wojny. Z wami niemożliwe staje się możliwe!
1230 km, mniej więcej taki dystans dzieli podkarpacki Rzeszów od ukraińskiego Charkowa. W Rzeszowie jest zwykły dzień. Za oknem trochę kropi, na ulicach ruch, ludzie w pracy, w szkole, na zakupach.
Życie toczy się normalnym torem, od czasu do czasu przelatujący nad głowami myśliwiec przypomina nam o tym co dzieje się te 1230 km dalej. W tym samym czasie w Charkowie rozpoczął się właśnie kolejny dzień wojny. Huk pocisków, bomby spadające na obiekty cywilne, krew i ciała setek ludzi i zwierząt na ulicach… Piekło, koszmar, apokalipsa… w słowniku brakuje już chyba słów, by opisać to, co tam się dzieje…
Tym bardziej brak mi słów, by opisać bohaterską postawę lokalnych, charkowskich wolontariuszy, którzy pod ostrzałem, ryzykując własne życie, chodzą pośród zgliszczy, zaglądają do zbombardowanych mieszkań i ratują tych najmniejszych i najsłabszych – zwierzęta. Jedynym ratunkiem dla tych zwierzaków jest wysłać je jak najdalej od piekła. I choć jest to zadanie niezwykle trudne, karkołomne i niebezpieczne, przy zaangażowaniu wielu osób, tam na Ukrainie i tutaj w Polsce udaje się!
Kilka dni temu zapytano nas, czy mamy miejsce by przyjąć koty z Charkowa. W wiadomości dostaliśmy także zdjęcia… Koty w różnym wieku, błąkające się po ulicy, brudne i wychudzone. Zdjęcia, które pokazywały jedynie maleńki fragment nieopisanego dramatu. Zadeklarowaliśmy możliwość pomocy i czekaliśmy na dalsze informacje. Dłużyły się godziny i dni, a telefon milczał… We czwartek po południu dostaliśmy wiadomość, że udało się złapać i zabezpieczyć koty, choć nie udało się wyłapać ich wszystkich... W piątek miały wyjechać w długą i ciężką podróż, na polską granicę miały dotrzeć w sobotę około południa. W piątek od rana z niecierpliwością czekaliśmy na kolejną wiadomość.
Nasza wolontariuszka czekała już w pogotowiu, by w sobotę rano wyjechać na granicę, dom tymczasowy szykował izolatkę dla nowych przybyszy, a lekarze z lecznicy byli gotowi na ewentualne przyjęcia gdyby okazało się, że któryś z nich jest w bardzo złym stanie. Wiadomość dotarła do nas dopiero po południu, bardzo krótka i przerażająca „w Charkowie bombardowanie, nie wyjechali, czekamy do jutra”. Przez kolejną dobę nie wiedzieliśmy, czy koty oraz ludzie, którzy mieli z nimi jechać w ogóle żyją. Nie mieliśmy żadnych wiadomości z Charkowa, umieraliśmy ze strachu… Po południu przyszła kolejna wiadomość „Wyjechali, powinni dotrzeć w niedzielę około południa, damy znać czy Budomierz, czy Medyka.” Przez moment poczuliśmy ulgę, ale tylko przez moment… przed nimi 1230 km niebezpiecznej drogi. To inna rzeczywistość, to że wyjechali nie oznaczało wcale że dojadą do celu, bo nad ich głowami wciąż przecież latają bomby, wciąż są w piekle…
Tak naprawdę nieco lżej na naszych sercach zrobiło się dopiero niedzielnym porankiem. Owszem planowany początkowo na godzinę 12 przyjazd przesunął się o 3 godziny, ale wiedzieliśmy, że są już blisko, że uciekli z piekła. Przed godziną 15 nasza wolontariuszka dojechała do Medyki – miała odebrać 7 kotów. Na miejscu czekał już wolontariusz z Warszawy, który miał zabezpieczyć jadące w tym samym transporcie psy i 5 kotów. Stali przy granicy i czekali… i czekali… osoba, która koordynowała przekazanie zwierząt na granicy po stronie ukraińskiej nie odbierała telefonu, ani nie odpisywała na wiadomości, a od informacji, że są na granicy minęło już 2 godziny… Nie wiedzieli, czy tak długa jest kolejka, czy są problemy przy odprawie.
Stali i czekali obserwując przygraniczny ruch i zaciskając nerwowo wargi. Ktoś poczęstował ich gorącą kawą, ktoś kawałkiem pizzy. W przygranicznym miasteczku na pomoc zjechał się chyba cały świat. Wolontariusze z Izraela, Belgii, Francji, Wielkiej Brytanii i wielu innych krajów. Pełni zapału pomagali nosić bagaże, prowadzili do punktów obsługi, medycznych, gastronomicznych, rozdawali dzieciom pluszaki, próbując wywołać uśmiech na dziecięcych twarzach. Na każdym rogu słychać było „łamany angielski”, w którym zawsze można się jakoś dogadać.
W końcu po ponad dwóch godzinach przyszła pierwsza wiadomość ze zdjęciem – 4 koty właśnie idą do was! Chwilę później zwierzaki trafiły w ręce wolontariuszy. Wszystkie zostały nakarmione i przełożone do czystych transporterów. W ich oczach malowało się przerażenie. W ciągu następnej godziny granice przekroczyły kolejne 4 koty i pies. Po konsultacjach okazało się, że to także 4 koty dla nas, jeśli tylko damy radę wziąć jednego więcej. A w zasadzie to 3 więcej, bo granicę przekraczają jeszcze 2, które nie mają celu podróży, na które nikt nie czeka… Szybki telefon naszej wolontariuszki „Miało być 7, ale jest 10, damy radę?”.
„Bierz je wszystkie!”
Po przekroczeniu granicy zwierzęta zjadły, napiły się i w czystych transporterach ruszyły w dalszą drogę. Godzinę później nasza wolontariuszka dojechała z kotami do domu tymczasowego. W końcu po niemal 2 dobach drogi mogły wyprostować łapki. Jednak większość z nich w pierwszej chwili niechętnie opuszczała transportery. Kiedy już wyszły przerażone chowały się w kącikach pokoju… Zza rogu patrzyły wielkimi kocimi oczami pełnymi strachu i smutku. Te kocie oczy widziały obrazy, które nam nie śniły się w najgorszych koszmarach. Widziały śmierć i cierpienie.
Nerwowo mrużyły się słysząc spadające bomby. I może dobrze, że koty nie potrafią mówić, bo gdyby opowiedziały nam swoje historie chyba nikt z nas nie dałby rady wysłuchać ich bez wylania morza łez… One same nie rozumieją jeszcze, że są już bezpieczne. Nie mogą uwierzyć, że jest cicho, spokojnie i ciepło, że nad ich głowami nie latają już pociski, że nie muszą już walczyć o przetrwanie.
Teraz musimy na nowo odbudować ich świat. To ogromne wyzwanie. Na razie w ciszy i cieple odsypiają trudy podróży i trudy życia. W najbliższych dniach każdego z nich czeka kontrolna i badania. Co najmniej 2 z nich na pewno wymagają leczenia. W przyszłości wszystkie zostaną odrobaczone i wykastrowane. O każdych działaniach będziemy was na bieżąco informowali. A już dziś z całego serca prosimy was o wsparcie dla naszych ocalonych z piekła kotów!
Loading...