Strona korzysta z plików cookies w celu realizacji usług i zgodnie z Polityką Plików Cookies.
Not got a RatujemyZwierzaki account?
Dziękujemy za pomoc i wsparcie dla ukraińskich kotów! To dzięki wam udało się wyrwać je z piekła wojny i podarować im nowe życie.
Z przyjętych pod naszą opiekę kotów tylko Fannar nie znalazła jeszcze domu. Pozostałe mają swoje nowe, cudowne rodziny. A nasza Fannar bardzo prosi o miłość u uwagę!
Wojna – pojęcie, które wciąż przeraża, a jednak jakoś tak spowszedniało. Pół roku temu cały świat wstrzymał oddech… byliśmy przerażeni, niepewni jutra. Dziś wieści ze wschodniego frontu przeplatają się z bieżącymi informacjami. Wróciliśmy do swojej codzienności, zadań i pracy i tylko przelatujący nad głowami myśliwiec od czasu do czasu przypomina nam, że ten koszmar wciąż trwa…
Pół roku temu, dzięki waszemu ogromnemu wsparciu na pomoc ruszyliśmy także my. Uratowaliśmy ponad 100 kotów z objętej wojną Ukrainy. Prawie wszystkie dziś są już szczęśliwe w swoich nowych domach.
Jednak z czasem prośby o pomoc dla cichych ofiar wojny, zamieniły się w apele o pomoc dla tych, które umierały tuż obok nas. To lato było dla nas wyjątkowo trudne, trudniejsze niż kiedykolwiek. Takiej ilości zgłoszeń o porzuconych i potrzebujących pomocy kociętach nie mieliśmy chyba nigdy… Zapełniliśmy wszystkie kociakowe izolatki, wykorzystaliśmy do cna nasze możliwości pomocowe…
I właśnie wtedy przyszła kolejna wiadomość… „Kilkadziesiąt kotów uratowanych ze wschodniego ukraińskiego frontu potrzebuje pomocy. Koty są w różnym wieku. Lokalni wolontariusze zabezpieczyli je, zaszczepili, wyleczyli, wykastrowali te, których wiek i stan zdrowia na to pozwalał. Od miesięcy szukają dla nich domów, tam na miejscu… Bezskutecznie… A tam wciąż jest gorąco, trzeba myśleć o ewakuacji… Jesteście w stanie pomóc choć trochę?”
O pomocy dla kociąt nie było mowy z powodu braku izolatek i szalejących na podkarpaciu wirusów. Mieliśmy jednak miejsce dla około 10 dorosłych, szczepionych kotów. Taką pomoc zadeklarowaliśmy, a w odpowiedzi zwrotnej niemal natychmiast otrzymaliśmy informację o planowanej dacie transportu oraz zdjęcia niektórych kotów czekających na ratunek.
We wskazanym dniu dwie nasze wolontariuszki ruszyły na miejsce. Koty miały przyjechać do Przemyśla około godziny 21. Już w momencie wyjazdu nasze dziewczyny dostały informację, że transport ma opóźnienie i dotrze około 22. Pod wskazany adres dojechały około 21.30, ale chwilę później otrzymały informacje, że miejsce spotkania będzie jednak inne. Jakie? Adres dostaniecie za chwilę. Zatrzymały się na pobliskiej stacji benzynowej, wzięły po hot-dogu i czekały… czekały… Minęła godzina 23, a osoba odpowiedzialna za koordynację transportu nie odpowiadała. Dziewczyny zaczęły się bić z myślami. A co jeśli koty nie dojadą? A może ktoś nas wyrolował i dlatego jego telefon milczy? Czekamy czy wracamy do domu? Żadna z nich nie było przygotowana na całonocną akcję, a myśl o rozścielonym ciepłym łóżku w domu kusiła w tę zimną noc, by wrócić jak najszybciej. Ale wolontariackie serca kazały im czekać mimo wszystko. Mijała kolejna godzina… a dziewczyny były coraz bardziej zmęczone i zdenerwowane. Telefon koordynatora nadal milczał i to najbardziej nie dawało im spokoju.
Były w trakcie pisania kolejnej wiadomości do koordynatorki, kiedy przyszła wiadomość z adresem pod którym zaraz będą koty. Ruszyły natychmiast. Na miejscu czekały już także wolontariuszki z innych organizacji. Tuż po północy na parking wjechał bus z kotami.
Mimo później pory i scenerii rodem z horroru wszyscy wolontariusze od razu wzięli się do pracy. Koty były zmęczone i przerażone, niektóre z nich w ogromnym stresie wręcz agresywne. Kocięta płakały i wspinały się po kratkach klatek jakby chciały wykrzyczeć „tylko mnie nie zostawiaj!”. Polała się krew i łzy…
Około 2 w nocy wszystkie zwierzaki byłby już bezpieczne i ruszyły w dalszą drogę w różne zakątki Polski. Nasze wolontariuszki „na pace” miały 10 dorosłych kotów.
Tuż przed godziną 3 dotarły do domu tymczasowego, gdzie nareszcie mogły rozprostować łapki. Niektóre z nich wciąż były przerażone i od razu pochowały się w budkach.
Inne jakby nigdy nic otarły się o nogi, zjadły, napiły się wody i skorzystały z kuwety. Najważniejsze było jednak to, że wszystkie są już bezpieczne.
Koty, które trafiły pod naszą opiekę są zaszczepione – inaczej nie mogłyby przekroczyć granicy. Większość z nich to koty kilkuletnie – są więc także wykastrowane.
Jednak mimo tego nim trafią do nowych domów wymagają badań i profilaktyki. Wszystkie musimy przetestować pod kątem kociej białaczki. 6 z 10 przyjętych kotów to koty w wieku 3 lata i więcej musimy więc także zafundować im pakiet podstawowych badań, by mieć pewność, że żaden z nich nie wymaga leczenia. Najmłodszy kocurek wymaga także kastracji. Dwie z kotek w trakcie transportu złamały kieł – te urazy także musi ocenić lekarz i zadecydować czy trzeba będzie usunąć uszkodzone zęby. Ponadto jak każdemu podopiecznemu, tak i im musimy zapewnić dobre wyżywienie oraz żwirek.
Być może ktoś z was krzyknie „Dość już pomogliśmy Ukrainie!” Być może wyleje się hejt… Ale musicie wiedzieć jedno: dla nas nie ma znaczenia narodowość i pochodzenie – żadne zwierzę nie zasługuje na to, by cierpieć. Czy uratowane pośród świstu kul, czy znalezione w wiejskiej, podkarpackiej szopie – każde życie ma jedną i tę samą wartość.
Staramy się więc pomagać wszędzie tam, gdzie możemy. A każde ocalone życie, to także wasza zasługa – bo będąc niedotowaną organizacją działamy tylko dzięki waszemu wsparciu. I o to wsparcie, kolejny już raz prosimy Ciebie, Przyjacielu. Bo jesteśmy głosem tych, które same nie potrafią się bronić…
Loading...