Strona korzysta z plików cookies w celu realizacji usług i zgodnie z Polityką Plików Cookies.
Not got a RatujemyZwierzaki account?
To była trudna emocjonalnie interwencja dla nas. Warunki w jakich przebywały psy nawet dla nas – osób, które widziały już nie jedno – były przerażające. Ale to już za nimi. Wszystkie psiaki, które odebraliśmy z tego okropnego miejsca są już bezpieczne, szczęśliwe i kochane w swoich nowych domach. Dzięki Państwa wsparciu, każde z tych zwierząt zostało wyleczone.
W niektórych boksach przebywało po kilka psów, a dostępne było tylko jedno legowisko. Reszta psów była zmuszona leżeć we własnych odchodach. Te straszne obrazki są już za nimi, bo każdy z tych zwierzaków ma już własne legowisko, a niektóre nawet całe kanapy!
Wszystkie zwierzęta, które do nas trafiły musiały znaleźć się pilnie pod opieką weterynarzy i behawiorystów. Część rodzin, które przyjęły do siebie zwierzęta nadal pracuje nad poprawnymi relacjami z otoczeniem oraz nad zapanowaniem nad ich lękami. Mają teraz ku temu najlepsze warunki – są bezpieczne i otoczone miłością.
Poniżej przedstawiamy zdjęcia kilku psów z nowych domów:
W tej sprawie toczy się postępowanie prawne. Na dniach do sądu trafi akt oskarżenia przeciwko właścicielce. Doprowadzimy do końca tę sprawę starając się dla niej o sprawiedliwy wymiar kary. To również są koszta, które dzięki Państwa hojności jesteśmy w stanie pokryć.
Rozpoczęliśmy właśnie likwidację jednej z psich "fabryk" pod Łodzią. W piwnicy domu jednorodzinnego w gminie Andrespol odkryliśmy pseudohodowlę psów. Prawie 70-letnia kobieta w ciemnej komórce więziła ich kilkadziesiąt. Ten horror trwał latami. W tym miejscu cierpiały setki psich istnień. Zużyte po wielu porodach suki, wyeksploatowane i chore - kobieta wywoziła je z pseudohodowli, bo już nie zarabiały na siebie. Chcemy zatrzymać ten proceder. Z domu od kobiety ratujemy właśnie kilkadziesiąt psów w najgorszym stanie.
O tej tragedii zwierząt nie wiedział nikt obcy. Piwnica została tak szczelnie zabezpieczona, że nawet najbliżsi sąsiedzi nie podejrzewali, iż trwała tam rocznie produkcja setek psów w typie ras: maltańczyk, york, pomeranian, buldog francuski. Dorosłe suki - maszynki do rodzenia nie były nigdzie zarejestrowane, choć posiadały czipy. Niektóre zwierzęta, jak ten poniżej, były tak zaniedbane, iż nie przypominały psów.
Trudno było nam namierzyć to miejsce, ponieważ z naszych informacji wynikało, iż starsze małżeństwo nie afiszowało się w internecie ze sprzedażą, choć w proceder zaangażowana była cała rodzina. Podejrzewamy, iż szczeniaki z tego miejsca odbierane były przez "hurtowników", którzy skupowali je po kilkaset złotych i sprzedawali na rynki zagraniczne.
Tylko szczeniaków w momencie naszej interwencji było 15. Niektóre w wieku 8 tygodni, inne dopiero co się urodziły.
Dom jest zaniedbany. Piwnica mieściła kilkadziesiąt psów. Pozamykane w bardzo małych boksach, korytarzach, w ciemności. Kiedy wchodził człowiek, spuszczały wzrok, kuliły się...
W piwnicy był tak silny smród odchodów, iż można były wytrzymać tylko kilka minut, potem trzeba było opuścić pomieszczenie, bo drapało w gardle. Psy nie miały takiej możliwości. Uwięzione siedziały tam latami. I latami odbywała się ich "produkcja". Tak wygląda ten proceder "od kuchni".
W pomieszczeniach tych nie sprzątano przez bardzo długo. Mogło to być nawet kilka lat. Psy spały w legowiskach, które także były całe w odchodach. Rzadko kiedy przychodzi nam obserwować takie widoki.
Latami nie czesane, latami nie kąpane - suczki służyły tylko do rodzenia dzieci. Skorupy z sierści na psach powodowały podrażnienia skóry. Nie byliśmy tego w stanie wyciąć podczas interwencji.
Niektóre z psów nie mogły się wypróżnić, odbyty miały zaczopowane, wisiało tam kilka nawet, trudno nazwać "czego" - chyba kul z odchodów.
Trzymane w piwnicy psy, jedyne co widziały to cztery ściany boksu. Niektóre zwierzęta żyły bez dostępu do wody, a chore ze stanami zapalnymi skóry, nie były leczone.
Jak to możliwe, że przez tyle lat nikt tego miejsca nie ujawnił, że nikt go nie zlikwidował? Tyle cierpienia setek zwierząt - to dla nas niewyobrażalne. Ściśnięte w malutkich korytarzykach musiały żyć i przynosić zyski oprawcom.
Mamy mocne dowody na to, iż kilkadziesiąt psów siedzących w piwnicy nie było wypuszczanych na dwór. Zamki w kojcach były tak zapieczone, iż nie można było ich otworzyć. Do boksów trzeba było wskakiwać i wyciągać psy.
Psy były wychudzone, kręciły się w kółko, były poranione i spragnione. Właścicielka stwierdziła, że nieco je zaniedbała, ale tylko przez ostatni tydzień, jak była chora. Nikt jej jednak nie uwierzył. Gdy oglądaliśmy te psy - łzy same leciały do oczu. Tego nie można opisać ani tych scen zapomnieć.
Wiele zwierząt miało potworny kamień nazębny i obrażenia, wypływ ropny z oczu, zapalenie spojówek oraz poprzecinaną skórę prawie aż do ścięgien. Skórę przecinały długie i zaplątane... włosy psów. Czegoś takiego jeszcze nie widzieliśmy!
Czynności oględzin miejsca i zwierząt trwały bardzo długo - bo aż kilkadziesiąt godzin. Przy tej sprawie pracowało ze strony Pogotowia dla Zwierząt kilkanaście osób. Dzięki tej żmudnej pracy udało się nam odebrać kilkadziesiąt psów w najgorszym stanie, takich jak na fotografii poniżej.
W tej ciężkiej pracy pomagali nam i policji (od lewej) Łukasz Rawicki, lekarz weterynarii, Monika Kansy - Dziurdzia i Adam Lorentowicz, zoopsycholodzy i behawioryści z Łodzi.
Miejsce, gdzie cierpiały zwierzęta, w gminie Andrespol opuściliśmy przed północą. Trzema samochodami dostawczymi przewieźliśmy zabezpieczone zwierzęta do lekarzy weterynarii.
Dalsze przebywanie psów w takich warunkach zagrażało utracie ich zdrowia, a nawet życia. Policja dokładnie sprawdziła wszystkie pomieszczenia, wykonała fotografie miejsc, gdzie żyły psy np. takiego legowiska z wprasowanymi w nie odchodami.
Rozpoczęło się wynoszenie psów z "piwnicy grozy". Niektóre ze zwierząt pierwszy raz od długiego czasu zobaczyły, że istnieje życie poza tym "piekłem". Wszystkie one trafiły od razu do Przychodni Weterynaryjnej "Safarii" w Łodzi przy ul. Julianowskiej 60.
Kilku lekarzy przyjmowało psy na diagnostykę od północy do samego rana. Karty ich schorzeń i szczegółowe orzeczenia lekarskie mają kilkadziesiąt stron.
Odebranie kilkudziesięciu psów to dopiero początek ich ratowania. Koszty, jakie ponieśliśmy jednego dnia interwencji, to prawie 9 tys. zł. Leczenie nowotworów, takich jak w tym uchu u buldożka powyżej, zapalenia skóry, spojówek, ran, jakie mają psy, chirurgiczne zabiegi usuwania kamienia nazębnego i zszywanie poranionych dziąseł to koszty dla kilkudziesięciu psów bardzo duże. Musimy wykonać też pilne zabiegi dla większości suk, by już nie rodziły. Bardzo prosimy o pomoc w walce z tą pseudohodowlą.
Chcemy doprowadzić do zakazu posiadania psów przez właścicielkę. Powinno się nam to udać, dlatego liczymy na Państwa pomoc. Pomoc finansowa w tej walce i leczeniu odebranych zwierząt jest dla Nich bardzo ważna. Liczy się każdy jej wymiar, choćby najmniejszy.
Obecnie szukamy domów dla 90 psów odebranych z interwencji. Kontakt mailowy: adopcja@pogotowiedlazwierzat.pl