Strona korzysta z plików cookies w celu realizacji usług i zgodnie z Polityką Plików Cookies.
Not got a RatujemyZwierzaki account?
Malutki Lotuś bardzo dziękuje wszystkim za złotóweczki posłane do skarbonki. Dzięki waszemu wsparciu opłaciliśmy całośc leczenie i profilaktyki malca. Lotuś jest już zdrowy, zaszczepiony i rozgląda się za nowym domem.
Zwykły grudniowy wieczór, a może jeszcze popołudnie, ale już zmrok. Dzwoni fundacyjny telefon. W holu portu lotniczego Rzeszów-Jasionka błąka się mały kociak. Osoba zgłaszająca jest pasażerem, który właśnie oczekuje na swój lot. Nie ma możliwości, by pomóc maluchowi, na pokład samolotu nie zabierają pasażerów na gapę.
Choć lotnisko dumnie przypisane jest do miasta Rzeszowa, w rzeczywistości znajduje się w małej miejscowości nieopodal – na pomoc ze strony gminy nie ma więc co liczyć. Co gorsza, restrykcyjne przepisy zabraniają by koci przybłęda znajdował się w obrębie lotniska. Na pomoc jest więc niewiele czasu!
Krótka informacja do naszych wolontariuszy i niemal natychmiastowa reakcja z ich strony. Udaje się znaleźć miejsce w jednym z naszych domów tymczasowych oraz transport. Chwilę później trójka naszych wolontariuszy rusza na pomoc maluchowi.
„Weszliśmy do holu lotniska. Nigdzie nie było widać kociaka. Podeszliśmy do obsługi i dostaliśmy informacje, że maluch znajduje się na zewnątrz. Poszliśmy go szukać, ale nie było po nim ani śladu…Za chwilę przybiegła koleżanka, która została w środku. Maluch jest w środku, dziewczyny z punktu gastronomicznego zabezpieczyły go na chwilę! Odetchnęliśmy z ogromną ulgą, bo przed oczami chwilę wcześniej mieliśmy już wizję poszukiwania kociaka na ogromnym parkingu przed lotniskiem.
Dziewczyna przyniosła kociaka na rękach. Był potwornie brudny i patrzył na nas zapłakanymi oczkami. "Poczułam jak przeszywa mnie dreszcz… już widziałam ten wzrok, tą iskrę nadziei w tak samo zmęczonym i brudnym kocim ciałku… Rurka... Wtedy się nie udało… Czy teraz wrócił by dokończyć swą historię szczęśliwe?".
Zabezpieczyliśmy malucha w transporterku i ruszyliśmy w drogę do domu tymczasowego po drodze wciąż zadając sobie pytanie: skąd on się tam wziął? Czy ktoś go porzucił? A może przyjechał jako pasażer na gapę? Bo, że spędził nieco czasu pod maską samochodu praktycznie nie mieliśmy wątpliwości. Usmarowane futerko pozostawiało tłusty ślad na dłoni po każdym jego dotknięciu…
Już od pierwszej chwili wiadomo było, że stan zdrowia małego Lotusia, bo tak kociak dostał na imię, nie jest dobry. Z oczek leciała ropa, a maluch po pierwszej fali głodu kolejnego dnia kompletnie stracił apetyt. Wykonano podstawowe badania (morfologia, biochemia). Wysoki stan zapalny sugerował najgorsze – FIP. Całe szczęście poszerzony panel wykluczył tę diagnozę. Winowajcą kociego złego samopoczucia okazał się by podstępny kaliciwirus.
Niestety choroba póki co bierze górę. Mimo codziennych wizyt, kroplówek i leków stan naszego Lotusia jest ciężki. Walka o zdrowie i lepsze jutro dla kociaka szybko stała się walką o życie. Tym sposobem kolejny raz przyszło nam stoczyć tę najtrudniejszą batalię – walkę o życie! Znów czekają nas bezsenne noce czuwania, kolejny raz polały się łzy… To cena, którą my jako wolontariusze możemy udźwignąć.
Ale walka o życie to nie tylko stres i bezsilność człowieka. To także ogromne koszty leczenia, które rosną każdego kolejnego dnia. Tych kosztów nikt z nas nie jest w stanie pokryć z własnej kieszeni, ani z zadłużonego fundacyjnego konta.
Dlatego ogromnie prosimy o pomoc Was, naszych Przyjaciół. Wiemy, że z Wami niemożliwe staje się możliwe i bardzo liczymy, że pomożecie i ten kolejny raz. O wsparcie cichutko prosi także mały Lotuś.
Loading...