Strona korzysta z plików cookies w celu realizacji usług i zgodnie z Polityką Plików Cookies.
Not got a RatujemyZwierzaki account?
Niestety - kociaki odeszły za Tęczowy Most :(
Za okazane wsparcie dziękujemy
Dźwięk fundacyjnego telefonu – tak właśnie zaczyna się większość historii. Kobieta dzwoni i prosi o pomoc, bo właśnie okociła się jej prywatna kotka i odrzuciła maluszki. Kociąt jest trzy, a ona nie wie, jak ma się nimi zająć. Słysząc to poziom frustracji wolontariuszki, która odebrała telefon, przekracza skalę przyzwoitości.
Padły gorzkie słowa o braku odpowiedzialności… bo kotka uciekła, bo zaszła w ciążę, bo nie zdążyłam wykastrować… Tłumaczenia, które wolontariuszka słyszała w życiu już chyba milion razy. W końcu jednak pierwsze emocje opadają, a u wolontariuszki odzywa się głos serca, które bierze górę nad rozsądkiem. Mleko się rozlało, jak to mówią i w sumie gorzkie słowa nic tu nie pomogą, a maleńkie kocięta nie są niczemu winne. Kilka dni wcześniej pod opiekę Fundacji trafiła kotka karmiąca z maluszkami, może przyjęłaby jeszcze te trzy. Ostatecznie zgadzamy się przyjąć kocięta, jest tylko jeden warunek – kotka mama zostanie wykastrowana.
Nasza wolontariuszka transportowa prosto po pracy jedzie po maleństwa pod wskazany adres. Na miejscu ku jej zdziwieniu zastaje maleństwa, oraz kocicę, która dopiero wybudza się po operacji. Od kobiety dowiaduje się, że kotka była bardzo słaba, zabrała ją więc do najbliższego gabinetu weterynaryjnego, a tam lekarz stwierdził rozległe ropomacicze zagrażające życiu i natychmiast operował kotkę. Prawdopodobnie przyczyną tego stanu był fakt, że jeden z płodów obumarł w trakcie ciąży. Wolontariuszka zabrała maleństwa, owinięte w ciepłe kocyki i zawiozła je do domu tymczasowego fundacji. Przekazała także wszystkie informacje na temat tego co działo się z kotką – matką maluszków.
Maleństwa w momencie trafienia pod opiekę fundacji były wyziębione i brudne – kotka nawet nie umyła ich po porodzie. Po obmyciu i zagrzaniu opiekunka w domu tymczasowym podłożyła maleństwa matce zastępczej. Nowa kocia mama przyjęła maluszki. Były mniejsze, młodsze i słabsze od miotu matki zastępczej, ale mimo to bardzo chciały żyć. Cóż więcej mogliśmy zrobić? Pozostało nam czekać i obserwować.
Niestety następnego dnia jeden z maluszków był bardzo słaby. Opiekunka wzięła go na ręce, by spróbować go dokarmić… Niestety w tym momencie maluszek zmarł. Umarł na rękach osoby, która tak bardzo walczyła o jego życie. W takich chwilach serce po prostu pęka na milion kawałków…
Ciąg dalszy tej historii także nie napawa optymizmem. Mimo iż pozostała dwójka kociąt walczyła o życie i z każdym dniem odzyskiwała siły, choroba dopadła ich przybraną mamę. Choroba tak poważna, że kotka nie była w stanie karmić ani swoich, ani przybranych dzieci. Opiekunka podjęła się dokarmiania całego stada maluszków, niestety te dwa najmniejsze miały bardzo słaby odruch ssania. Brak przeciwciał przekazywanych z mlekiem matki także szybko dał o sobie znać. Kocięta złapały koci katar. Ich stan pogarszał się z godziny na godzinę. Decyzja mogła być tylko jedna – maleństwa trafiły do szpitala w całodobowej lecznicy.
Marco i Cameron walczą teraz o życie i choć ich stan jest bardzo ciężki wierzymy, że im się uda. Lekarze robią co mogą, maleństwa są w najlepszych rękach. Niestety taka specjalistyczna całodobowa opieka to także ogromne koszty. To cud, że mimo naszych długów, lecznica zgodziła się po raz kolejny ratować kocie życie na kredyt. Każdy kredyt trzeba jednak kiedyś spłacić… Dlatego znów prosimy, a wręcz błagamy Was o pomoc. Bez Waszego finansowego wsparcia po prostu nie damy rady…
Loading...