Strona korzysta z plików cookies w celu realizacji usług i zgodnie z Polityką Plików Cookies.
Not got a RatujemyZwierzaki account?
Kochani darczyńcy, dzięki Waszej pomocy całe stado udało się przewieźć w bezpieczne miejsce.
Ale serce nie sługa, nasze i ich. Bardzo tęsknią, są mutne. Kiedy u nich jesteśmy patrzą na nas z nadzieją w oczach i proszą, żebyśmy zowu byli razem. Za każdym razem, kiedy od nich odjeżdżamy mamy połamae serca.
Na szczęście zdarzył się cud. Bardzo blisko nas znalazłyśmy piękne miejsce. 5 hektarów łąk czeka na nasze konie. Możemy znowu być razem, ale to kolejna inwestycja. Znowu musimy je przewieźć, cały teren ogrodzić, wygrodzić kwatery, żeby zielonej trawy starczyło na cały sezon.. Już w maju możemy być razem, ale po raz kolejny potrzebujemy pomocy. Niestety przyszła do nas zaraza, która nie sprzyja wszelkim inwestycjom. Boimy się, że przez pandemię koronawirusa, rykoszetem dostaną nasze konie. Mimo to nie tracimy nadziei i ze wszystkich sił błagamy dobrych ludzi o pomoc. Tak pięknie pomogliście uchronić nasze konie przed wieklą tragedią. Dzięki Wam są bezpieczne, niestety nie są szczęśliwe. Z całego serca błagamy, pomóżcie im kolejny raz. Niech już na zawsze będą wolne i szczęśliwe. Tu jest link do kolejnej zbiórki. https://www.ratujemyzwierzaki.pl/na-przekor-zarazie Za każdy grosz, będziemy ogromnie wdzięczne.
Zbierajcie stąd swoje konie! Jeśli do końca lutego nie znikną, zostaną spalone! - takie wczoraj dostałam ultimatum.
Ale zacznijmy od początku. Od kiedy wróciłam ze szpitala, nie ma dnia bez alarmu, że nasze konie chodzą luzem. Zamiast dochodzić do zdrowia, każdego dnia łapiemy konie i przyprowadzamy do stajni. Na początku lutego miałyśmy wizytę Wydziału Ochrony Środowiska. Trochę mnie to zdziwiło, ale przecież nie mamy nic do ukrycia. Inspektorzy nie mieli żadnych zastrzeżeń. Jak się później okazało, to był przysłowiowy gwóźdź do trumny. Ponieważ dobrostan zwierząt jest zachowany i nie ma podstaw, żeby się do nas przyczepić z tej strony, zaczęto stosować inne środki, aby się pozbyć stąd koni. Apogeum zaczęło się 4 dni temu. W środku nocy telefon, że konie chodzą środkiem ulicy. Znowu zamiast do łóżka, jazda na przysłowiowym sygnale i łapanie koni. Na początku myślałyśmy, że same forsują ogrodzenie. Dziwiło nas to bardzo, bo nigdy wcześniej tego nie robiły i przyznam szczerze, nie przyszło nam do głowy, że ktoś może robić to celowo. Przedwczoraj wyszła cała prawda. Już przestali się kryć, po prostu poprzecinali taśmy pastucha, pootwierali boksy.
Natychmiast wezwałyśmy Policję. Niestety Policja nic nie zrobi, bo nikogo nie złapałyśmy za ręce. Same postanowiłyśmy pilnować koni. Pełniłyśmy dyżury, pilnowałyśmy do późnych godzin nocnych. Najwyraźniej ktoś pilnował razem z nami. Jak tylko odjeżdżałyśmy, po godzinie znów telefon, że konie są luzem. Wczoraj nie wytrzymałam i poszłam do sąsiada. To, co usłyszałam, dosłownie mnie przeraziło. "Nie chcemy tu koni, zabierajcie je stąd. Do końca lutego mają zniknąć, inaczej zostaną spalone".
Na cito, u naszych przyjaciół znalazłyśmy miejsce. Ale oprócz pastwisk nie ma tam nic. Musimy zabrać konie, ale nie możemy ich wstawić na pastwisko, bez wiat. Jest zima, muszą mieć schronienie.
Błagam o pomoc, bo same nie damy rady. Nie byłyśmy przygotowane, tak naprawdę na ucieczkę. Nie możemy zostać, bo to za duże ryzyko dla już raz uratowanych koni. Nie mamy środków na tak szybkie i tak duże przedsięwzięcie. Jesteśmy przerażone. Mamy dwa tygodnie na postawienie wiat i przeprowadzkę 8 koni. Nie mamy środków. Błagamy pomóżcie
Loading...