Strona korzysta z plików cookies w celu realizacji usług i zgodnie z Polityką Plików Cookies.
Not got a RatujemyZwierzaki account?
Szczeniaczki po woli choć dość opornieprzełamują barierę kontaktu z człowiekiem. Jużmerdają ogonkiem w a nie uciekają w panice. Nadal tylko niektóre skłonne są do pogłaskania lub blizszego kontaktu. Biegają radośnie, bawią się i nie wyakzują stanów lękowych. To duży sukces choć jeszcze daleka droga. Częsciowo można dostarzec w nich szczenięcą radość i to jest piękne. Dziekujemy darczyńcom
Spośród wielu zgłoszeń, jakie do nas trafiają, to ostatnie złamało nam kompletnie serca. Takiego dramatu zwierząt jeszcze nie widzieliśmy. Zadzwoniła bardzo młoda osoba z prośbą o pomoc w adopcji czterech dwumiesięcznych szczeniąt. Ponoć sunia jej dziadka się oszczeniła i maluchy są dzikie i agresywne.
Podeszliśmy do tego sceptycznie, bo niby jak takie maluchy mogą być agresywne...? Dla nas to zupełnie nieprawdopodobne. Postanowiliśmy to sprawdzić i nie wierzyliśmy w to, co widzimy. Okazało się, że nie dość, że jest ich sześć, a nie cztery, to nie mają dwóch miesięcy a około pół roku. Ale to był najmniejszy problem.
Psy były kompletnie dzikie. Kiedy wyciągało się do nich rękę, w panice uciekały i gryzły. Czyli jest to jednak możliwe... Ale nie to było dramatem. Ich przerażenie było tak ogromne, że w ogóle nie pozwalały na zbliżenie się do nich. Przebywały w kojcu tonąc we własnych odchodach. Dwie marne budy i jeden garnek z wodą na środku. Karma rozsypana na ziemi zmieszana z fekaliami... Nie jesteśmy w stanie wytłumaczyć, jak można było do tego dopuścić. Jak bardzo trzeba być obojętnym, aby nie zauważyć, ile ma się szczeniąt? W zasadzie dorosłych psów... Nie było czasu na gdybanie ani na zastanawianie się. Decyzja natychmiastowa - odbieramy. Nie byliśmy na to zupełnie przygotowani.
Żadnych poskromów, żadnych klatek, tylko marne rękawiczki. Wiedzieliśmy jednak, że musimy je zabrać natychmiast. Cała akcja wyglądała bardzo brutalnie - wynoszone jak króliki za sierść i kark i wsadzane do auta. Ale nie dało się inaczej... Były tak spanikowane, że robiły kupę i siku pod siebie. Kiedy wszystkie trafiły w końcu do samochodu, chciało nam się płakać. Trzęsły się i tuliły do siebie wzajemnie, wciskały się pod siedzenia i każdą możliwą dziurę. Kiedy dotarliśmy do przytuliska, zaczęły się kolejne schody. Nie można było ich wyjąć z auta. Były zaklinowane pod siedzeniami! Każdy, kto brał udział w akcji, został pokąsany. Wydobycie ich zajęło nam półtorej godziny, ale udało się.
Wpuszczone do zagrody natychmiast się pochowały. Długo nie mogliśmy dojść do siebie. To straszne, patrzeć na tak ogromne cierpienie. Totalnie wycofane i zdziczałe. Musimy im natychmiast pomóc, a nie będzie lekko. Ich resocjalizacja potrwa kilka miesięcy, o ile w ogóle uda nam się osiągnąć stan, w którym będą one nadawały się do adopcji. Jak tylko pozwolą nam się do siebie zbliżyć, przystąpimy do badań i szczepień, odrobaczania i odpchlenia. Jeśli nam się uda to również kastracji.
Do tego tak ogromnego przedsięwzięcia potrzebujemy Państwa wsparcia. Samo utrzymanie ich już jest kosztowne, reszta też nie jest małym wydatkiem. Nie wiemy, jakie mają szanse, ale nie możemy się poddać. Każde z nich jest dla nas bardzo ważne i zrobimy wszystko, aby im pomóc odnaleść się w rzeczywistości. Tej normalnej rzeczywistości. Błagamy o pomoc!
Loading...