Strona korzysta z plików cookies w celu realizacji usług i zgodnie z Polityką Plików Cookies.
Not got a RatujemyZwierzaki account?
Jesteśmy bardzo wdzięczni wspaniałym Darczyńcom za wsparcie w leczeniu Giganta. Kotek odzyskuje zdrowie, nabiera sił i ma szanse na dalsze dobre życie. Wielkie dzięki wszystkim!
Historia tego kota zaczyna się w połowie maja tego roku, bowiem od tej pory możemy wiarygodnie śledzić jego los.
Pewnego dnia młoda dziewczyna zobaczyła kota płaczącego na drzewie. Przypominał dziecko, które podczas zabawy dla uciechy weszło na drzewo, a później patrząc z perspektywy na ziemię, nagle spostrzegło jak jest wysoko i wpadło w przerażenie, bojąc się zejść z obawy o swoje bezpieczeństwo.
Dziewczyna, widząc cudnego rudasa, pospieszyła z pomocą i dzięki interwencji Straży Pożarnej zwierzątko trafiło w bezpieczne ramiona ratowniczki. W tym momencie powstał kłopot, bowiem nikt z okolicznych mieszkańców do kota się nie przyznawał. Miły, ufny, około 2-letni, wykastrowany, ale z ewidentnymi oznakami kociego kataru. Edyta, świadomie zmieniam imię dziewczyny, uprosiła Mamę i Gigant - też imię zmienione - zamieszkał z nimi.
Koci katar został wyleczony w lecznicy mieszczącej się nieopodal. Rodzina empatyczna, troszcząca się o kota, ale niestety raczej trudno wiążąca koniec z końcem. Mama, głowa rodziny, samotnie wychowująca dwoje dzieci, dzielnie zniosła wysoki rachunek za koszty związane z kocim katarem, ale nie mając doświadczenia i nie podejrzewając, że koszty mogą być mówiąc delikatnie lekko zawyżone, zapowiedziała córce, by więcej kotów nie ściągała do domu. Idylla trwała kilka tygodni. Gigant stał się pupilem całej rodziny, oczkiem w głowie. Nigdy nie wiemy, kiedy zdarzy się dramat, kiedy dotknie nas ciężka choroba lub katastrofalny w skutkach wypadek!
To zawsze jest moment, chwila, zdarzenie błyskawiczne! Do tej pory cała rodzina szuka wyjaśnienia, jak to się stało i co się zadziało, że wyjątkowy dotąd piecuch, trzymający się bardzo domu, wyskoczył z balkonu. Natychmiast zaczęto go szukać, jednak przepadł bez śladu. W ciągu małej godzinki od zdarzenia, sąsiad przyniósł uciekiniera. Znalazł delikwenta w piwnicy, ale widok kota był przerażający, bo jedno oko wisiało jak na nitce!
Przerażenie, zdumienie, niedowierzanie, bezradność ogarnęło całą rodzinę. To był odruch, zachowanie bezwarunkowe, nikt nawet nie pomyślał, by szukać innej lecznicy, podświadomie skierowano kroki do znanej już klinki. W takich chwilach nie myśli się o kosztach! Cała rodzina chciała jak najszybciej kotu pomóc, ulżyć w bólu. Nie wiemy, co się stało. Oprócz wybitego oka kot nie miał innych obrażeń. Gdyby trafił na jakiegoś psychopatę pewnie miałby i inne uszkodzenia.
I od tego momentu zaczyna się gehenna kota i popadanie w zadłużenia związane z leczeniem. Nie mam wiedzy, jaka była idea leczenia, pomysł na uratowanie kotu oka. Mam natomiast wiarygodną relację doprowadzonej do skraju wytrzymałości kobiety, która będąc laikiem czuła, że stan kota z dnia na dzień się pogarsza, a efekty terapii pogarszają tylko stan zdrowia kota. Kiedy kobieta trafiła do Fundacji, stan kota był bliski śmierci, a kobieta zadłużona po uszy.
Od 1 sierpnia, to jest dnia fatalnego zdarzenia, kobieta sumiennie zanosiła kota do lecznicy, gdzie miał czyszczoną gałkę oczną, zaszywane oko i wyznaczony termin kolejnej wizyty. 6 sierpnia przerażona postępującą opuchlizną zaczęła podejrzewać, że doktor prowadzący Giganta chyba nie bardzo wie, co robi i postanowiła szukać pomocy w schronisku i wydziale ochrony środowiska. Wszyscy odsyłali ją z kwitkiem tłumacząc się faktem, że kot jest właścicielski i w tym roku nie przewidziano budżetu na zabiegi w ramach bezpłatnej akcji.
Kobieta stanęła pod ścianą. Już była zadłużona, podpisała zobowiązanie uiszczenie zaległych opłat związanych z niby leczeniem, kot był wycieńczony złym leczeniem i znikąd nie mogła uzyskać pomocy.
Na szczęście ludzie ze sobą rozmawiają. Ktoś podpowiedział: dzwoń do Kociej Mamy!
To było 6 sierpnia! Ponieważ znałam już inne podobne przypadki dziwnych pomysłów tego pana na leczenie, świadomie nie używam słowa doktor i po obejrzeniu dramatycznych zdjęć, wiedziałam, że liczy się dosłownie każda sekunda, natychmiast zadzwoniłam do kliniki prosząc o przyjęcie kota. Taki jest los szefowych, dla nich nie ma zmiłuj, zawsze trwają na posterunku, jeśli zachodzą sytuacje wyjątkowe! Wiem, że zaburzam urlop, przepraszam, ale nie bez powodu – proszę obejrzeć zdjęcia i przygotować miejsce w szpitalu, moim zdaniem niezbędna jest interwencja okulisty chirurga.
Kot trafił do Vet-medu następnego dnia. Prześwietlenie, badanie morfologii, diagnostyka doświadczonego lekarza. Werdykt jednoznaczny: trzeba usunąć! To jedyny sposób na uniknięcie infekcji. Wiem, że kot jest niby właścicielski od 20 lipca, wiem, jakiego rzędu kobieta poniosła koszty związane z prostym kocim katarem. Więcej powiem, wiem ile zapłaciła za cyniczne, bezduszne zachowanie niby lekarza, który świadomie działał na szkodę kota!
Przykry jest fakt, że unikał wydania historii choroby, kiedy pani prosiła o nią, by skonsultować w innej przychodni. Cieszę się, że hasło: Kocia Mama i moje nazwisko podziałało na pana jak przysłowiowa czerwona płachta na byka! To nie jest młody, zdobywający dopiero szlify lekarz, to człowiek znany w środowisku od lat. Ilość afer, które są związane z jego praktyką i kliniką jest przeogromna, dlatego nigdy nie poprosiłam go o współpracę!
Temu kotu się udało, a ile w wyniku jego dziwnych pomysłów na leczenie odeszło, ilu opiekunów płakało po starcie swoich ukochanych mruczków - wolę nie wiedzieć. Olbrzymi krwiak zagałkowy sprawiał ogromny ból, a soczewka przesunięta była do komory tylnej, źrenica pękła w wyniku uderzenia. Tego oka nie uratowałby cudotwórca, o tym wie nawet technik weterynaryjny, ciśnie się podstawowe pytanie na usta: dlaczego zatem człowiek trwający w zawodzie od ponad 20 lat popełnia takie szkolne pomyłki?
Ja swoje zrobiłam! Kot jest bezpieczny, zaopiekowany w Vet-medzie. Dziękuję zespołowi kliniki za szybką, ratującą życie akcję. Kolejny kot odbity przez Kocią Mamę, jeszcze jedna rodzina szczęśliwa. Gigant przez kilka dni pozostanie w szpitalu na rehabilitacji. Koszty całkowicie spadły na moje barki, tylko tak mogę zadość uczynić skrzywdzonej, oszukanej rodzinie.
Jak zwykle proszę o pomoc w opłacie za fakturę. Dla tego kota warto, dla tych ufnych ludzi.
Jestem w szoku jak pewnie i każdy, kto przeczyta te słowa, ale niestety jest to brutalna prawda. Posiadamy pełną dokumentację historii leczenia, z pieczątkami i autografami osób przyjmujących kota! Kochani, jak zwykle liczę na Wasze wielkie serce!
Potrzebne są spore środki finansowe: na badania, prześwietlenia RTG, konsultację okulistyczną, na operację, rehabilitację, antybiotyki i pobyt w klinice. Każde życie ma dla nas znaczenie, ratujemy i pomagamy, ale bez Waszej pomocy nasze chęci i energia to zbyt mało.
Loading...