Strona korzysta z plików cookies w celu realizacji usług i zgodnie z Polityką Plików Cookies.
Not got a RatujemyZwierzaki account?
Dziękujemy za wsparcie naszych działań.
Hodowcy i pseudohodowcy od lat powierzają mi swoje niechciane już koty. Powód jest banalny: pieniądze. Kiedy nie są zdolne, by rodzić czy być reproduktorem, kiedy chorują bądź sprawiają kłopoty, dziwnym trafem ich właściciele – świadomie nie używam słowa opiekun – znajdują do mnie drogę.
Nigdy nie zdradzam, od kogo je zabieram. Nie piętnuję, nie szkaluję, nie pokazuję palcem. Cieszę się, że mają do mnie zaufanie. Wiedzą, że nikomu nie zdradzę ich tożsamości ani nie napuszczę na nich mediów, by zdobyć kilka minut sławy. Dla mnie ważniejsze są koty. Często słyszę pytanie: „Dlaczego atakujesz hodowle kotów rasowych, skoro sama masz kilka bajecznie pięknych kotów, których każdy Ci ich zazdrości?”. Bo wiem, jaką miały przeszłość, zanim trafiły pod moją opiekę!
Żaden z moich cudnych kotów nie jest zdrowy. Leon i Mopik tylko dzięki mojej ogromnej pracy odzyskali poczucie własnej wartości. To w moim domu poczuli, że mają pełną wolność zachowania, a granice normujące życie wyznaczamy wspólnie. Muszą znać ograniczenia i dlaczego one są dla mnie tak ważne. Rozkoszny Iwan musiał zrozumieć, dlaczego popadam w panikę, kiedy siadywał przed furtką, obserwując życie ulicy. Teraz są pod bramą blokady utrudniające wyjście, ale one tak naprawdę są formą mojego spokoju psychicznego. Wiadomo, że dla kota nie ma żadnej przeszkody nie do pokonania, tym bardziej dla sprytnego norweskiego leśnego.
Z końcem ubiegłego roku przyjęłam ostatnie koty od pani, której nadałam pseudonim „Ta od devona.” Jej pomysł na życie był dość koszmarny. Przypadek sprawił, że rozmnażano świadomie trzy domowe kotki. Powód był czysto handlowy, w każdym miocie rodziło się od dwóch do trzech małych devonów. Mieszanka rasowego taty devona z burymi kotkami dawała bajecznie umaszczone koty. Dopóki byli chętni na małe cudaki, proceder trwał.
Nowelizacja prawa dotycząca handlu kotami rasowymi zweryfikowała dość mocno poczynania właścicieli rasowców. Wprowadzone obostrzenia sprawiły, że te niekoniecznie prawidłowo prowadzone hodowle upadły, ale zrodził się inny dość istotny problem: co począć z tymi już niedochodowymi? Koty z tej pseudohodowli były w tragicznym stanie. Zaniedbane, wycofane emocjonalnie, źle odżywione. Z 26 przyjętych, cztery odeszły – dwa na FIP, dwa na ostre krwotoczne zapalenie trzustki.
Dramatyczna była śmierć wydanej do adopcji kotki. Po sterylizacji, odrobaczona, zaszczepiona niezwykle miła i radosna, miała być pociechą, miała ukoić rozpacz po stracie 16-letniej kici. Co się stało w nowym domu, co spowodowało uaktywnienie koronawirusa, tego nikt nie wie. Nowi opiekunowie nie zbagatelizowali objawów, podjęli leczenie, skontaktowali się z Fundacją. Mimo adopcji, świadoma kosztów leczenia, które nieoczekiwanie na nich spadły, objęłam kotkę opieką i przyjęłam do Vetmedu. Walka o kotkę była krótka. Zbyt radykalne zaszły zmiany w jej organizmie. Zapewnione miała komfortowe warunki, pobyt w inkubatorze, pakiet badań, testów, USG i RTG. Odeszła w piątej dobie.
Moim celem jest teraz zebrać środki na diagnozowanie tych, które mimo walki, jednak mogą odejść. Te pieniądze muszę przeznaczyć dla nich, nawet jeśli przegramy, by wykonać niezbędne badania i testy, żeby w dramatycznej chwili nie błądzić po omacku. Kiedy nie ma czasu na zwłokę, kiedy kot jest na granicy śmierci i życia, nie będę cięła kosztów z obawy, że przez oszczędność przegapię możliwość ratunku.
Są sytuacje, kiedy nie mam wyboru. Nawet jeśli jestem przekonana, że kot i tak pofrunie za Tęczowy Most, z troski o inne, by mieć ścieżkę ratunku dla podobnych przypadków. Tak było i tym razem.
Wykonane badania i analiza symptomów poprzedzających chorobę, pozwoliła uratować drugą kotkę, też przybyłą z tej hodowli. Przykre, że kotka odeszła, ale kiedy te same objawy pojawiły się u jej córki, mogłam już skutecznie zareagować. Nic nie umknie mojej i weterynarzy uwadze, wszystkie porażki i zwycięstwa przekuwamy na leczenie i ratowanie kolejnych. Bezkolizyjna współpraca weterynarzy w ogromnym stopniu pomaga mi podejmować decyzje.
Jestem im szalenie wdzięczna za tak dojrzałą postawę i wspólną pracę na rzecz tych, którymi opiekuje się Kocia Mama. Kochani, ogromnie dziękuję Wam za każde wsparcie. Razem możemy więcej!
Loading...