Strona korzysta z plików cookies w celu realizacji usług i zgodnie z Polityką Plików Cookies.
Not got a RatujemyZwierzaki account?
Kochani, wspaniali ludzie o pięknych, dobrych i wielkich sercach !!!
Jak mamy Wam podziękować, gdy słowa to za mało?
Gdy nie umiemy opisać w zdaniach, jak bardzo jesteśmy Wam wdzięczne.
Jak powiedzieć Wam, że każdy z Was jest naszym aniołem.
Kimś, kto w niesamowicie okrutnym świecie w którym cierpienie staje się normą - przywraca nam wiarę, że dobro, choć jest go tak malutko, to jednak istnieje.
Tym dobrem jesteście WY !!!!
Mówimy o tym ciągle i będziemy o tym mówić nadal, by każdy to usłuszał !!!
To Wy i tylko Wy ratujecie te cierpiące stworzenia na drodze których się pojawiłyśmy, a my?
My jesteśmy jedynie przedłużeniem Waszych rąk i głosem Waszych cudownych serc !!!
Boże, jak bardzo Wam DZIĘKUJEMY !!!
<3 <3 <3
Śpieszymy już, by powiedzieć Wam, co dalej z naszym małych bohaterem.
Ratowanie Płotka wzbudziło wiele kontrowersji.
Pojawiały się głosy, że powinien zostać uśpiony i do ów zwolenników "eutanazji - bez dania szansy", nie docierały żadne argumenty.
Tu wyjaśniamy:
- gdyby nie była możliwa pomoc dla niego, jak i dla każdego innego zwierzęcia, które do nas trafia, a jego dalsze życie wiązało by się z bólem, cierpieniem lub choćby znacznym dyskonfortem, nawet świat nie usłyszał by o Płotku, bo natychmiast skróciłybyśmy jego cierpienie.
Takie decyzje, bardzo trudne i bolesne, podejmujemy niestety często, ale wyłącznie po wyczerpaniu wszystkich możliwości pomocy.
Nie jesteśmy Bogami i nie żąglujemy życiem innych istot.
Do takich opinii - uśpić, nie ratować w zasadzie już przywykłyśmy, bo często je słyszymy i nauczyłyśmy się, że nie opinia publiczna decyduje o życiu i śmierci, lecz lekarze weterynarii, diagnostyka i opiekunowie.
Przykre jest dla nas jedynie to, że ci najgłośniej krzyczący, gdy dany zwierzak zaczyna nowe, szczęśliwe życie w zdrowiu, nie potrafią przyznać się do błędu i powiedzieć po prostu: mieliście rację - przepraszam.
Sytuacja Płotka była bardzo cieżka, ale nerwy odpowiedzialne za doprowadzanie bodźców do min.oddawania moczu i kału, nie zostały uszkodzone, a to dawało nam podstawy do wniosków, że będzie dobrze.
Płotek spędził w szpitalu ponad miesiąc.
Rany się wygoiły, obecnie odrasta mu sierść - teraz to malutki meszek.
Nie odczuwa już żadnych dolegliwości bólowych.
Ma apetyt po zbuju, ładnie się wypróżnia i nie ma żadnych kłopotów z chodzeniem - baaa, nawet super szybko spitala.
Umarłby - bez cienia wątpliwości i to w strasznych męczarniach, ale lekarze i personel szpitala dokonali jak zwykle cudu.
Oficjalnie ogłaszamy - Płotek jest już w pełni zdrowy !!!
Niestety, mimo codziennej pracy z behawiorystą, jest jednym z tych kotków, które dzikość mają we krwi i nie da się oswoić.
Zero szans - piszemy to, bo się na tym naprawdę znamy!
Jest dziki i już i jeśli sam nie zechce się choć ciut oswoić, nic i nikt tego nie zmieni.
Panicznie boi się też psów.
Jednak chyba poza Wami, czuwa nad nim jakaś dobra moc.
Zastanawiałyśmy się, co zrobić.
Mógłby mieszkać z nami, jak inne dzikuski, które żyją sobie w naszym ogrodzie i latają po polach, ale...
mamy psy.
Jego lęk przed nimi wzbudzał w nas obawy, że nie przystosuje się do miejsca w którym jest 40 psiaków.
I wtedy zgłosiła się do nas osoba współpracująca ze szpitalem w którym był Płotek.
Znała go, odwiedzała i podjęła dezyzję o jego adopcji. :)
Osoba ta ma warunki dla dzikiego kota i zna się na rzeczy, tak więc po sprawdzeniu wszystkiego, doszłyśmy do wniosku, że to dla niego idealne rozwiązanie na dalsze, szczęśliwe życie w dodatku blisko szpitala :)
Bez wątpienia coś nad nim czuwa :)
Za zebrane środki opłacimy faktury za Płotka i Manię, a jeśli coś zostanie, kupimy dobrą karmę dla niego i naszych pozostałych kotków.
Dlaczego "za Manię"?
Manieczkę, której mimo desperackiej walki nie udało się nam uratować, a o której też chciałyśmy Wam opowiedzieć.
Walczyłyśmy o nią jak lwice.
Mania była cudowną szylkretką, kotkiem wyjątkowym.
Trafiła do nas... och, musimy Wam o tym napisać, bo nie zasłużyła na zapomnienie i cudownie by było, gdyby ktoś o niej ciepło pomyślał.
Miałyśmy sąsiadkę.
Kobieta była samotka i umierała na raka.
Pani Ania któregoś dnia przyszła do nas, choć nie mamy pojęcia jak w jej stanie znalazła na to siłę i powiedziała, że Mania jest jej całym światem.
Że tylko ona trzyma ją jeszcze przy życiu (jezu, płaczę pisząc to :( , ale jej czas się kończy i prosi nas, żebyśmy zajęły się Manią, gdy odejdzie.
Kilka dni później zmarła :(
Mania trafiła do nas.
Szybko się przyzwyczaiła i była cudnym koteczkiem.
Zachorowała nagle na ostrą niewydolność nerek.
Parametry leciały na łeb na szyję.
Gdy nerki się poprawiały, siadała wątroba.
Boże, jak my o nią walczyliśmy...
I któregoś dnia zadzwonił telefon ze szpitala z informacją, że wszystko zaczyna odmawiać posłuszeństwa i czekają na decyzję.
Chciałyśmy natychmiast jechać z Częstochowy do Katowic, by być przy niej w tych ostatnich chwilach, ale zapytałyśmy, czy w tej chwili cierpi.
Odpowiedź była twierdząca.
Droga, to przy łamaniu przepisów ok. 40min.do godziny.
Tak chciałyśmy przy niej być, ale...
Ona cierpiała i z łazami poprosiłyśmy o natychmiastowe skrócenie jej tego cierpienia, poroszą, by Patrycja (opiekun w szpitalu) pocałował ją w główkę, bo bardzo to lubila...
Pocieszałyśmy się tym, że Pani Ania chciała mieć już Manię przy sobie...
Tak Kochani - nawet nie wiecie ile razy musimy podejmować takie decyzje.
Normalni ludzie cierpią po stracie jednego zwierzęcia, a my mamy ich setki i...
do tego nie można się przyzwyczaić.
To nigdy nie boli mniej.
Więc gdy widzimy, że szansa na pomoc jest - walczymy !!!
Mania [*]
Gdy „na sygnale” dojechałyśmy do szpitala dla zwierząt, weterynarze z olbrzymim doświadczeniem, widząc to stworzenie, powiedzieli nam jedno:
„Ten kot lada dzień umarłby z bólu”
Możecie to sobie wyobrazić? Umierać z bólu, non-stop rozdzierającego twoje ciało! Bólu, który nawet na chwilę nie maleje, nie dając szansy na odrobinę ulgi?! Bólu, który nie daje spać, jeść i doprowadza cię do utraty zmysłów? Jak on to przetrwał? Jak udało mu się to znieść?
Olbrzymia, ropiejąca i gnijąca już rana, z której smród unosił się już na odległość. Najgorsze – z wyrwaną 1/3 kręgosłupa i rdzeniem kręgowym na wierzchu!
Gdy go zobaczyłyśmy i zdałyśmy sobie sprawę z jego cierpienia – łzy same pociekły po naszych twarzach. Co stało się temu zmasakrowanemu stworzeniu? Dokładny przebieg zdarzeń nie jest nam znany, ale po odniesionych obrażeniach w tym ranach kąsanych i zważywszy na nasze doświadczenie domyślamy się, co się wydarzyło.
Ale po kolei:
Kilka dni temu otrzymałyśmy zgłoszenie o „kocim ogonie zawieszonym na płocie”. Po przyjeździe na miejsce, szybko odnalazłyśmy kotka, którego duża część ciała została na ogrodzeniu. Płotek - bo tak nazwałyśmy - to cierpiące stworzenie. Jest całkowicie dzikim kotkiem, którego spotkało straszliwe nieszczęście. Rany na jego ciele wskazują na to, że stoczył on zaciekłą i bardzo dramatyczną walkę o życie. Został zaatakowany przez jakieś inne zwierzę, najprawdopodobniej psa. Zdołał się wyrwać ze śmiertelnego uścisku, ale zwierzę wyrwało mu 1/3 kręgosłupa – cały ogon tuż przy nasadzie bioder.
Nie winimy psa! Te kierują się instynktem i gdy widzą uciekające zwierze, atakują. Taka jest ich natura. Winimy właścicieli psów, bo to oni są odpowiedzialni za swoje zwierzęta! Płotek spędził kilka dni z otwartą raną i rdzeniem kręgowym na wierzchu, nim ktoś go zauważył i wezwał pomoc. Rana zdążyła się zakazić i zaczęła gnić. Wdała się silna infekcja prowadząca do ogólnoustrojowego zakażenia organizmu.
Kochani, nie pisałyśmy o Płotku wcześniej, bo nie wiedziałyśmy, czy przeżyje, a nie mamy w zwyczaju prosić Was o wsparcie dla tych, których nie udało się nam uratować, mimo iż właśnie te zwierzęta generują nasze długi. Chcemy jednak, byście pomagając nam, mieli satysfakcję realnego uratowania życia i zrobienia czegoś naprawdę dobrego. Płotek jest już dziś po operacji i w trakcie intensywnego leczenia na oddziale intensywnej terapii w całodobowym szpitalu dla zwierząt.
Zaczął jeść, dopiero gdy silne leki przeciwbólowe przyniosły mu ulgę, co zajęło dwa dni. Kochani, ten kotek jeszcze wiele dni spędzi w szpitalu na oddziale zwierząt w stanie ciężkim i dlatego BARDZO, BARDZO potrzebujemy Waszej pomocy! Szczerze mówiąc, BŁAGAMY Was o wsparcie jego operacji, leczenia, rehabilitacji i opieki. Bez Waszej pomocy nie poradzimy sobie z tak kosztownym leczeniem, wpadniemy w jeszcze większy dług i nie pomożemy już żadnemu innemu zwierzęciu. Tu naprawdę każda złotówka jest na wagę złota.
Każda Wasza złotówka realnie ratuje życie. Nie trafia do pracowników jako np.: pensja (bo pracowników nie mamy – absolutnie wszyscy jesteśmy wolontariuszami). Nie trafia na rachunki inne niż leczenie i wyżywienie (bo za rachunki telefoniczne, obsługę biura itd. płacimy same z własnych pieniędzy). Wszystko, co nam ofiarujecie, trafia do nich – do potrzebujących zwierząt i dla potrzebujących zwierząt!
Dlatego BŁAGAMY – nie zostawiajcie nas z długami za leczenie. Pomóżcie nam!
Loading...