Strona korzysta z plików cookies w celu realizacji usług i zgodnie z Polityką Plików Cookies.
Not got a RatujemyZwierzaki account?
Dziękujemy za pomoc kocim uchodźcom. Dzięki waszemu wsparciu tutaj, a także na poprzednich zbiórkach, udało się ocalić życie ponad 200 kotów, uratowanych od początku wybuchu wojny.
Choć właśnie mija rok, ja pamiętam ten dzień jakby to było wczoraj. Tego poranka obudziłam się w innej rzeczywistości… Obudziliśmy się wszyscy...
Po przebudzeniu odruchowo zerknęłam na telefon. „Wojna” – to hasło pojawiało się w nagłówkach wszystkich stron i portali. Pamiętam jak włączyłam kanał informacyjny w telewizji: oglądałam i płakałam... Szybko przeszło mi przez myśl „ludzie uciekają, a co ze zwierzętami?”. Ta myśl trapiła z resztą nie tylko mnie. Od rana fundacyjny czat zasypywały podobne refleksje innych wolontariuszy… Po południu już nieco spokojniej zaczęłyśmy rozmawiać z koleżanką, o tym, że pomoc dla zwierząt z terenów objętych wojną na pewno będzie potrzebna. Wtedy też zaczęłam pisać pierwsze słowa:
„A pośród wojennego koszmaru, pyłu i zgliszczy są też i one... Ciche ofiary, których nikt nie słyszy - zwierzęta.”
Tak ruszyła akcja #NAPOMOCUKRAINIE, w którą zaangażowali się wszyscy wolontariusze i wielu przyjaciół naszej Fundacji. Odzew przeszedł najśmielsze oczekiwania. Wsparcie zarówno rzeczowe, jak i finansowe było ogromne. Felineus nie był jednak wyjątkiem. Na pomoc ruszyła większość polskich organizacji pro-zwierzęcych, w tym te największe, o potężnych możliwościach. Każdego tygodnia kolejne paczki wyjeżdżały transportem humanitarnym, by dotrzeć tam, gdzie pomoc była najbardziej potrzebna. Pod opiekę Fundacji trafiło kilka uratowanych kotów. Jednak największe wyzwania nadeszły wczesną wiosną.
To był pierwszy zorganizowany transport, pierwsza taka akcja. Zgłosiłam się na ochotnika, by odebrać koty na granicy w Medyce. Spakowałam transportery, podkłady, karmę, wodę i ruszyłam w drogę – sama. Wydawało mi się, że jestem gotowa na wszystko, ale tak naprawdę nie miałam pojęcia, z czym przyjdzie mi się zmierzyć tego dnia. Dobrze, że przed samym wyjściem ubrałam cieplejszą kurtkę. Od koordynatorki transportu dostałam numer telefonu do wolontariusza z Warszawy, z którym miałam spotkać się na miejscu. Część zwierzaków miała jechać z nim, do innych organizacji, część trafić pod naszą opiekę. Na miejscu szybko zlokalizowaliśmy się z Marcinem. Zostawiliśmy samochody i ruszyliśmy pod przejście. Ukraińscy wolontariusze po drugiej stronie czekali już w kolejce przy odprawie. Kiedy zeszliśmy do „miasteczka” kompletnie nie poznałam tego miejsca.
Byłam w Medyce kilka razy, nie było to jednak miejsce, które znałam z wcześniejszych wypadów. Nieduże przejście graniczne stało się prawdziwym centrum pomocy. Namioty, jeden obok drugiego. Tu gorąca kawa i herbata, tu punkt medyczny, tam informacyjny, tu budka z jedzeniem. Był nawet namiot weterynaryjny prowadzony przez wolontariuszy z Meksyku. Wolontariusze zjechali się tu z całego świata. Nosili bagaże, prowadzili do punktów obsługi i rejestracji, częstowali za darmo jedzeniem i piciem. Między nimi tysiące osób, wiele z nich z całym dobytkiem spakowanym do jednej reklamówki, wielu z nich płakało… Czegoś takiego nie widziałam nigdy wcześniej.
Staliśmy i czekaliśmy, a każda minuta stawała się wiecznością. Martwiliśmy się, czy na granicznej odprawie wszystko przebiega dobrze, czy może są jakieś problemy. Robiło się coraz chłodniej, powoli zapadał wzrok. W końcu nasze zwierzaki jeden po drugim docierały na polską stronę. Dobrze, że byliśmy we dwójkę, bo każdego zwierzaka trzeba było odebrać, oglądnąć, przełożyć do czystego transportera lub klatki, nakarmić, dać wody. Przerażenie – przerażenie, które biło z oczu tych zwierząt było czymś, czego nie potrafię ubrać w słowa. One nie rozumiały jeszcze, nie wiedziały, że tu nareszcie są bezpieczne.
Pamiętam także ją – w paszporcie widniało imię Daryna. Chudziutka kotka, kosteczki przebijały przez skórę, chora i potwornie wygłodniała. Jej futerko było brudne i całe pozlepiane odchodami. W jej oczach nie było przerażenia, było coś znacznie gorszego – rezygnacja. Przetarłam brudne futerko, na tyle, na ile byłam w stanie i przytuliłam ją mocno. Szepnęłam w klapnięte uszko, że wszystko będzie dobrze. Słowo z resztą zostało dotrzymane, choć walka o życie Darynki była długa i zacięta. Dziś kotka jest szczęśliwa w swoim nowym domu i niczym nie przypomina już tej, którą pamiętam z granicy. Do domu wróciłam w nocy, ubłocona po kolana, brudna, cuchnąca, ale szczęśliwa, że udało się wyrwać je z piekła.
Potem mijały kolejne tygodnie i miesiące. Do końca czerwca niemal w każdy weekend ktoś z nas jechał na granicę. Ja także wracałam tam jeszcze wielokrotnie. Niestety w lipcu środki i możliwości wyczerpały się. Do wojennego koszmaru doszło polskie piekło niechcianych i porzucanych kociąt. Zabrakło miejsca w domach tymczasowych. Adopcje w okresie wakacyjnym stały jak zaklęte, a środki na koncie topniały niczym śniegi na wiosnę. Nieco lżej zrobiło się dopiero jesienią, ale wtedy przyszły kolejne błagalne prośby o pomoc dla ukraińskich kotów. Bo mało kto chciał im już pomagać…
Jedną z osób, które zwróciły się do nas z prośbą o pomoc była Oksana. Z racji tego, że od początku byłam wolontariuszką zaangażowaną w transporty, a na dodatek znam język angielski zostałam niejako „oddelegowana” do rozmowy z nią i ustalania szczegółów co do możliwości ratowania kotów. Kontakt mamy z resztą cały czas, piszemy do siebie niemal każdego dnia, a historie opowiedziane przez Oksanę bardzo często mrożą krew w żyłach i wywołują łzy. Większość zwierząt porzucana jest przez uciekających z kraju ludzi.
Chore, zagubione, często uratowane w ostatniej chwili. W jednej z dzielnic ktoś otruł koty, w innej z 3 które się pojawiły udało się uratować tylko jednego, reszta została rozszarpana przez błąkające się wygłodniałe psy, których także nie brakuje na ulicach. Kotka skopana przez człowieka z wybitymi zębami i połamaną szczęką, konające kocięta – te wszystkie dramaty zdają się nie mieć końca. A do tego ciągłe przerwy w dostawach prądu, ogrzewania i wody, alarmy i spadające bomby…
Kolejne uratowane koty „przesiadły się” z busów na wygodne, już nie tak zatłoczone pociągi. Chłodnym przedpołudniem docieram na dworzec w Przemyślu. Chwilę później z budynku dworca wychodzi Oksana wraz z kotami i przyjaciółmi, którzy wyruszyli z nią w ponad 20-godzinną podróż po lepsze życie dla tych zwierzaków. Witamy się uściskiem. Oksana, niewysoka blondynka, zawsze uśmiechnięta i serdeczna.
Gdybym nie znała jej historii pewnie nigdy nie powiedziałabym, że to ktoś, kto na co dzień żyje w wojennej rzeczywistości. Przekazuje koty w moje ręce, ze szczegółami opowiada historię każdego z nich. W jej oczach widać zatroskanie, ale także nadzieję i zaufanie, że podarujemy tym kotom lepszy los. Jak sama mówi każdy wyjazd do Polski to dla niej odskocznia. Może pospacerować, pozwiedzać, zrobić zakupy w sklepach, w których niczego nie brakuje i choć na moment zapomnieć o wojnie i wszystkim, co z nią związane…
Choć od jesieni, po dziś dzień, koty uratowane z objętej wojną Ukrainy dojeżdżają do Polski pociągami, jesienią jeszcze raz pojechałam wraz z koleżanką po koty, na granicę do Medyki. Nie było to już jednak to samo miejsce co wiosną. Nie było namiotów, budek z jedzeniem, setek wolontariuszy.
Nie było największych polskich organizacji pomagających zwierzętom, tych które jeszcze wiosną na tę pomoc zebrały setki tysięcy złotych i deklarowały pomoc… W zasadzie prawie nikogo i niczego tam nie było. Otwarty jeden mały bar, w którym zmęczony podróżny zamówił zupę… Jeden punkt informacyjny… Zamknęłam oczy, przetarłam jeszcze raz ze zdziwienia: a może to wszystko, co widziałam tu wiosną to był tylko sen?
Chciałabym obudzić się kolejnego ranka i wiedzieć, że ten koszmar już się skończył, że naprawdę przeminął jak zły sen… ale wiem, że tak nie jest.
Wiem też, że pośród wojennego koszmaru, pyłu i zgliszczy one wciąż tam są, choć ich wołania o pomoc tak wielu nie chce już słyszeć. One, ciche ofiary wojny – zwierzęta…
***
Od początku wojny pod skrzydła Fundacji trafiło 172 koty uratowane z terenów objętych wojną. 149 z nich znalazło nowe, kochające domy. W ciągu tego roku pożegnaliśmy także 10 kotów, którym mimo wysiłku nie udało się podarować więcej czasu. Nie umierały jednak na ulicach, przerażone, zapomniane, pośród huku bomb i pocisków. Odeszły otoczone miłością, w ciszy i spokoju. Obecnie pod naszą opieką pozostaje 13 ukraińskich mruczków, a kolejne czekają na ratunek...
Choć słowo "wojna" nie wywołuje dziś już takich emocji, jak rok temu; choć wielu z nas powróciło do codzienności i własnych spraw, za naszą wschodnią granicą sytuacja wciąż jest dramatyczna, a setki zwierząt czekają na pomoc. Jeśli ich los nie jest Ci obojętny POMÓŻ! Możesz to zrobić na wiele sposobów: wpłacając dowolną kwotę, podarowując karmę i akcesoria, zostając jednym z naszych domów tymczasowych lub adoptując któregoś z naszych podopiecznych.
Loading...