Strona korzysta z plików cookies w celu realizacji usług i zgodnie z Polityką Plików Cookies.
Not got a RatujemyZwierzaki account?
Niestety mimo wszelkich starań, aby właściciel został ukarany to się nie uda. Sekcja nie wykazała jednoznacznie iż Mufasa zmarł w wyniku zaniedbania właściciela. To wszystko co mamy to za mało... Choć my wiemy jaka jest prawda. Mamy nadzieję, że nadejdą czasy, gdy sprawiedliwość będzie po stronie zwierząt, a nie ich oprawców. Dziękujemy za wsparcie! Mufasa, Kochany Psiaku biegaj za Tęczowym Mostem i niech już Cię nigdy nic nie boli...
22. lipca otrzymałyśmy zgłoszenie od TOZ Wronki z prośbą o interwencję w sprawie psa, który według świadków od tygodnia nie przyjmował pokarmów, wymiotował i nie miał siły wstać.
Pomimo fatalnej sytuacji finansowej, nie odmówiłyśmy. Dwie z naszych wolontariuszek wsiadły w samochód i udały się do miejscowości Jasionna, k. Wronek - jak mogłyśmy nie odpowiedzieć, gdy na szali ważyło się psie życie? Fakt, że temperatura przekraczała codziennie 30 stopni Celsjusza dodatkowo wzbudzał nasz niepokój - czy zwierzak miał siły odczołgać się do cienia?
Na miejscu przywitała nas o ironio tabliczka na uliczce "JA TU MIESZKAM - JESTEM PRZYJACIELEM TEGO DOMU", a za nią wyglądająca na opuszczoną posesja - zrujnowany dom oraz zarośnięte wysokimi chwastami podwórko, w tylnej części którego straszył zdezelowany kojec - niechlubny symbol polskich wsi…
Zdając sobie sprawę, iż interwencja będzie bardziej skomplikowana niż dziewczyny zakładały, poprosiły o pomoc niezawodnych wolontariuszy TOZ Środa Wielkopolska, w osobie Sary i Mateusza.
Próbowałyśmy wołać psiaka przez kilkanaście minut, jednak bezskutecznie... Myśli kłębiące się w naszych głowach i niemoc - właściciela dobytku brak, wysokie płoty i furtki pozamykane na kłódki i łańcuchy.
Obecni na miejscu świadkowie poinformowali nas, że właściciel nie pozwala ani pomóc psu, ani sam nie chce zabrać go do weterynarza. Wezwana wcześniej tego samego dnia straż miejska nie stwierdziła nieprawidłowości na miejscu.
Dowiedzieliśmy się również, że Mufasa, bo takie nadaliśmy mu imię, całe swoje życie spędził właśnie w tej imitacji schronienia… 8 lat swojego życia nie był z niego wypuszczany, do momentu kiedy był tak słaby, że wyczołgujący swoje chude ciałko psiak, szukający w skwarne dni ochłody w zaroślach nie przestał być już "zawalidrogą".
Pies od tygodnia tylko leżał - nie był w stanie utrzymać się na nogach dłużej niż kilka sekund, nie jadł, nie pił, ledwo oddychał. Po bezowocnym nawoływaniu wolontariusze postanowili nie marnować więcej czasu i wezwali policję, by odebrać psa w trybie interwencyjnym z art. 7 Ustawy o Ochronie Zwierząt. Tutaj podziękowania dla Joanny za bycie pod telefonem przez cały ten czas i służenie nam pomocą prawną.
W asyście patrolu, po wcześniejszym spiłowaniu broniącej dostępu do posesji kłódki, weszły na posesję ze ściśniętym żołądkiem, kierując kroki do drewnianego "kocja".
Ale… nie było w nim już żadnego więźnia.
Wolontariusze zaczęli przeszukiwać pokrywające cały teren gęste chwasty, niektóre sięgające do pasa. Z jednoczesną ulgą i przerażeniem odnaleźli w końcu psa - leżącego w nienaturalnej pozycji, niebędącego w stanie się ruszyć, kaszlącego przy każdym oddechu.
Smród śmierci był tak wyczuwalny, że zwalał z nóg. Nad wrakiem psa latało stado much… Ten widok nawet najtwardszej osobie odebrałby głos. Mufasa nie mógł się ruszyć, jego zaropiałe oczy próbowały śledzić nasze ruchy. Nagle z trudem podniósł głowę… I zaczął się dusić, kaszlał...
Rozpoczęliśmy negocjacje z policją o jak najszybszym zabraniu psa do całodobowej kliniki w Poznaniu. W końcu, po telefonie do powiatowego weterynarza, który oczywiście potwierdził konieczność zabrania psa z posesji ze względu na zagrożenie życia i agonalny stan zwierzęcia, policjantów udało się przekonać. W międzyczasie Mufasa całą resztką swojej miłości do ludzi, która była jego siłą napędową, wstał, chcąc podejść do wolontariuszek, by otrzymać choć odrobinę czułości, jednak... przeszedł kilka kroków i upadł.
Wyniszczone, kościste ciało przełożyliśmy na kocyk, na którym jak na noszach zanieśliśmy go do auta Sary. Gdy tylko bezpiecznie spoczął w bagażniku, rozpoczęła się walka z czasem. Udaliśmy się do kliniki całodobowej w Poznaniu, podczas drogi monitorowaliśmy stan zdrowi Mufasy.
Gdy dojechaliśmy na miejsce, weterynarze natychmiast przejęli od nas psiaka, by niezwłocznie udzielić mu pomocy. Mufasa był leżący, stwierdzono kacheksje, prawie nie reagował na światło, miał dużą ilość ropy w oczach, kaszlał i dusił się przy próbie poruszania… Niestety… dla Mufasy było już za późno. Kilka minut po wejściu do gabinetu dostał wstrząsu i mimo desperackiej reanimacji...
Straciliśmy go. Walczyliśmy z całych sił, ale polegliśmy.
Kolejny niewidzialny pies. Kolejne niepowetowane cierpienie. Kolejne złamane serce.
Mufasa konał tak jak żył - ciuchutko, beznadziejnie, w wysokiej trawie, oblegany przez owady. Tłum sąsiadów na miejscu ignorował jego mękę przez 8 lat - pokazali się jedynie na koniec, by ruszając w swoją ostatnią podróż Mufasa mógł każdemu z nich spojrzeć w oczy i zapytać niemo - "Teraz mnie dostrzegasz?"
Nasza wolontariuszka, ze wsparciem przyjaciół – innych wolontariuszy obecnych na miejscu zdarzenia, zrobi wszystko by tego zwyrodnialca, który doprowadził to piękne stworzenie do takiego stanu, spotkała kara.
Kochani, piszemy to płacząc… z bezsilności. Nigdy nie przestaniemy pomagać, ale takie sytuacje łamią nam serca. Dlaczego Mufasę spotkał taki los? Jak ktoś mógł na to patrzeć i nic nie zrobić? Dlaczego wszyscy zwlekali tydzień? Dlaczego prawo nie stało po jego stronie? Tych pytań jest więcej… Prosimy, stańcie z nami do walki o Mufasę. Jesteśmy mu to winni.
Loading...