Strona korzysta z plików cookies w celu realizacji usług i zgodnie z Polityką Plików Cookies.
Not got a RatujemyZwierzaki account?
Kochani, bardzo dziękujemy Wam za ogromne wsparcie. Za wrażliwośc na los kotów stoczniowych, za zaangażowanie, za darowizny. Wasze wpłaty pozwoliły napełniać kocie brzuchy przez kilka miesięcy!!! 250 kociaków miało co jeść. Jesteście wspaniali!
W imieniu małych stoczniowców - bardzo dziękujemy!!!
Wolontariusze Fundacji Viva, z grupy Pomorski Koci Dom Tymczasowy, opiekują się kotami żyjącymi na terenach gdyńskich stoczni.
Na terenie Stoczni Gdynia S.A. działają od 2009 roku.
Po upadku stoczni i zwolnieniu 5 tys. pracowników tego zakładu, na ogromnym obszarze postoczniowym zostało kilkaset głodnych kotów.
Zamknięto stołówki, zniknęły śmietniki i życzliwe ręce, które dokarmiały zwierzęta. Na apel medialny byłego pracownika stoczniowego, odpowiedziało około 20 osób. Jednak o kotach stoczniowych wielu zapomniało.
Została wytrwała garstka – 3 osoby.
Od kilku miesięcy mają 2 pomocników. W 2011 roku wolontariusze podjęli się również opieki nad stadem z terenu Stoczni Nauta S.A. w Gdyni. Te zwierzęta również pozostały wówczas bez pomocy.
Wolontariusze nie tylko karmią koty żyjące na terenach stoczniowych. Strają się również zmniejszyć ich populację poprzez sterylizacje. Wiele z kotów jest chorych, a ich leczenie pochłania ogromne środki finansowe. Oswojonym i młodym zwierzętom wolontariusze szukają domów.
Populacja kotów na początku akcji obejmowała około 500 osobników. Dziś zostało ich około 250. Czyli udało się zmniejszyć liczebność kotów o połowę. To ogromny sukces!
Akcja sterylizacyjna i adopcyjna przynosi wymierny efekt! Nie zmienia to jednak faktu, że 250 kotów w dalszym ciągu potrzebuje jedzenia, ciepłych bud i opieki weterynaryjnej.
Niestety, co roku pojawiają się też nowe zwierzęta.
Migrują z ościennych obszarów, np. portowych oraz są wyrzucane przez ludzi. Wolontariusze szukają dla nich domów. Nie chcą dla tych kotów życia „na stoczni” - trudnego i niebezpiecznego, często zakończonego tragicznie.
Sukcesy są widoczne. Udało się ograniczyć populację kotów przez sterylizacje. Dla wielu znaleziono dobre domy, a jeden dom to nowe życie dla jednego kota - dla nas to niewiele, dla tego kota wszystko!
Jednak wolontariusze nie mogą i nie chcą osiąść na laurach.
Stada kotów są nadal bardzo liczne. Dlatego ludzie są czujni, i w razie konieczności reagują – zabierają chore zwierzęta do lecznic, kotom, które ulegają wypadkom komunikacyjnym zapewniają operacje i rehabilitacje. Ciągle szukają kolejnych domów, by stoczniowych bied było jak najmniej. Budują budki dla tych, które w stoczni zostaną. Co roku przed zimą trzeba dostawić kilka nowych/wymienić stare. Kilka razy w tygodniu jadą karmić oba stada.
To praca na pełen etat przez 7 dni w tygodniu. Wolontariusze nie odpoczywają, nie biorą urlopu od kotów... I tak już od 6 lat!Jak wygląda dzienne karmienie?
Wolontariusz musi dzień w dzień obejść 78 ha aby dotrzeć do 17 karmników i pozostawić w nich 40 kg karmy suchej i 80 puszek karmy mokrej. To To bardzo ciężka, fizyczna praca. I nie ma zanczenia czy jest upał, że trudno oddychac, czy taki mróz, że oddech zamaraza... Koty są głodne i trzeba do nich dotzreć. NIkt nie zwraca uwagi na skostniałe ręce albo pot na czole.
Większość karmiących „na stoczni” to dziewczyny.
Do dźwigania 10-15 kilogramowe wory z karmą, które trzeba zapakować, ciężkie zgrzewki puszek i torby pełne butelek z wodą. Karmniki osłonięte są ciężkimi paletami i blachą, żeby do jedzenia nie dostały się mewy. Wszystkie te konstrukcje trzeba najpierw rozbroić, a potem ustawić na nowo. Kobiety są po takiej "rundce" całkowicie wyczerpane...
A to nie tylko wysiłek fizyczny. Ta praca bardzo obciąża psychicznie...
Bo dla wolontariuszy, którzy jeżdżą tam regularnie to nie jest 250 bezimiennych kotów. Każdy z kotków ma imię, każdy jest rozpoznawalny i każdy z nich rozpoznaje swoich opiekunów. I tak, wolontariusze jadą nakarmić Rudą, Mamę Stoczniową, Bajkę... Wolontariuszki patrzą codziennie na 250 znanych im kocich bied, które głodne biegną do miski. Trudno opisać emocje, które wtedy toważyszą ludziom, którzy tak bardzo ulochali swoje bezdomne zwierzaki.
Przy karmieniu jest najlepszy moment aby zrobić przegląd stada.
Tamten chory, ten znowu kuleje. Ktoś inny nie pojawia się trzeci dzień na karmieniu, dlaczego? Kotka w wysokiej ciąży nie chce wejść do klatki łapki, co będzie, jak urodzi w kanale i wyprowadzi maluchy, kiedy będą już w fatalnym stanie? Będzie trzeba zabrać kolejne kociaki bez oczu. Do tego ktoś znowu wyrzucił oswojonego kota w myśl filozofii „poradzi sobie”.
Wolontariusze dzień po dniu znajdują sobie pokłady siły, dzięki którym są w stanie znowu iść do stoczni...
Nie chcą pozostawić tych zwierząt bez opieki. Jednak siły i praca rąk to nie wszytsko! Tak bardzo są potrzebne fundusze!
A darowizny dla kotów stoczniowych są minimalne, prawie wcale ich nie ma...
Wolontariusze już dawno powinni zakończyć działania – nie ma za co kupić karmy, ani za co opłacić weterynarza. Jednak nikt nie chce się poddać bo to by oznaczało śmierć dla setek kotów. Straszną śmierć... z głodu, chorów i zamarźnięcia...
Dlatego z całego serca apelujemy o pomoc! O pomoc dla kotów, któryvch nikt nie chece. O wsparcie dla dzielnych oóśb, dla których codzienna praca w stoczni to misja. Wolontariusze potrzebują Waszych wpłat, bez nich nie są w stanie dalej działać. Potrzeba funduszy na jedzenie, leczenie, budki, przygotowanie zwierząt do adopcji. Prosimy o Wsparcie dla nich choć na kilka miesięcy. Przecieć koty ze stoczni zasługują na życie.
Loading...