Strona korzysta z plików cookies w celu realizacji usług i zgodnie z Polityką Plików Cookies.
Not got a RatujemyZwierzaki account?
Kochani, wspaniali ludzie o pięknych, dobrych i wielkich sercach !!!
Jak mamy Wam podziękować, gdy słowa to za mało?
Gdy nie umiemy opisać w zdaniach, jak bardzo jesteśmy Wam wdzięczne.
Jak powiedzieć Wam, że każdy z Was jest naszym aniołem.
Kimś, kto w niesamowicie okrutnym świecie w którym cierpienie staje się normą - przywraca nam wiarę, że dobro, choć jest go tak malutko, to jednak istnieje.
Tym dobrem jesteście WY !!!!
Mówimy o tym ciągle i będziemy o tym mówić nadal, by każdy to usłuszał !!!
To Wy i tylko Wy ratujecie te cierpiące stworzenia na drodze których się pojawiłyśmy, a my?
My jesteśmy jedynie przedłużeniem Waszych rąk i głosem Waszych cudownych serc !!!
Boże, jak bardzo Wam DZIĘKUJEMY !!!
Śpieszymy już, by powiedzieć Wam, co dalej z naszym małych bohaterem.
Syczek jest już z nami :)
Nie wiem, czy wiecie, ale koty, podobnie jak ludzie są prawo i lewo-ręczne (choć raczej łapkowe).
Syczek stracił swoją dominującą łapkę i widać, że ciut mu jej jeszcze brakuje, ale nie w poruszaniu się - bo śmiga jak mały perszing, albo super szybka rakiera ziemia/powietrze - ale w zabawie.
Okazało się bowiem, że w kontaktach kocich, Syczek jest wyjątkowo towarzyskim kotełem.
Nie jest młodzikiem, a bawi się i gania z kotami jak kociaczek.
Ba, nawet, gdy jego kumple się zmęczą i mają dość, on gadatliwie nawołuje ich dalej do zabawy.
Bo okazał się też być bardzo rozgadanym kotkiem :)
Od ludzi - oj stroni.
Ale nic na siłę.
Może któregoś dnia sam zakuma, że fajnie jest być głaskanym.
Teraz żyje z nami w domu.
Ma swodobny dostęp do ogrodu, który kocha.
Jego ulubionym miejscem w domu jest wiklinowy kosz na szczycie drapaka.
Gdy się nie bawi - tam właśnie się wyleguje.
URATOWALIŚCIE MU ŻYCIE !!!
Kiedy widzimy cierpienie ciężko rannego zwierzęcia, któremu nikt przez wiele miesięcy nie pomógł, zastanawiamy się, jakim cudem ta istota była w stanie znieść taki ból?
Ból, który trwał non - stop, gdy zasypiała, jeśli jej się to udało - i gdy się budziła. Ból, który przez wiele miesięcy był jej nieodzownym towarzyszem. Przecież one nie są na niego odporne i doskonale wiemy, że odczuwają ból tak samo jak my. Wtedy pytamy: jak w podobnej sytuacji poradziłby sobie człowiek? Czy byłby w stanie przetrwać we wrogim mu świecie? Pomimo niepojętego cierpienia każdego dnia walczyć o przerwanie, o kolejną minutę, godzinę, dzień... Szukać pożywienia i schronienia…
I wiecie co? Wydaje się nam, że nie. Że większość z nas nie dałaby rady. A one potrafią – potrafią, bo muszą i dlatego zwierzęta nigdy nie przestaną nas zadziwiać. W ostatnich dniach pod naszą opiekę trafiły dwie taki niezwykle cierpiące istoty. Jedną z nich jest kot Syczek i prosimy, poświęć 5 minut, by poznać jego historię i może… Może inne cierpiące stworzenie nie będzie musiało tak długo czekać na pomoc.
Syczek jest młodym, ok. 2 letnik, dzikim kotkiem. Przyszedł na ten wrogi świat, bo nikt nie pomyślał, by wysterylizować jego mamę. Ta jednak musiała być bardzo mądrą kotką i nauczyła go, jak unikać ludzi, bo wiedziała, że niestety większość z nich jest zła i nie lubi „pałętających się” kotów. Nauczyła go jak zdobywać pożywienie i jak szukać bezpiecznych kryjówek. Syczek byłby bezpieczniejszy, gdyby został z nią, bo jeszcze wiele lekcji było przed nim, ale niestety jego mama ponownie urodziła i on, jako młody kocurek musiał odejść. Pierwsze samotne lato było fajne.
Nie było trudno o pożywienie, a nocami ogrzewał go leni wietrzyk, ale zima zbliżała się nieubłaganie. Coraz ciężej było znaleźć coś do jedzenia, a dawne schronienia, jak blokowe piwnice, zostały przez ludzi zamurowane. Te, które były dostępne, pozajmowały już inne koty i Syczek nie raz musiał stoczyć walkę, by zaznać ukojenia od przenikającego jego ciało zimna.
Udało mu się przetrwać pierwszą samotną zimę, choć ta bardzo go osłabiła. Głód stał się jego codziennością. W poszukiwaniu pokarmu zaczął ryzykować, bo wiedział, że musi przetrwać. Tak kochani, tak mogła wyglądać jego historia, bo takie właśnie jest życie milionów codziennie mijanych przez Was kotów. Nie wiemy, co dokładnie mu się stało, czy potrącił go samochód, czy złapał go jakiś pies, czy też spadł z dużej wysokości. Ale wiemy na pewno, że ból, z którym od chwili wypadku przyszło mu żyć, musiał być niewyobrażalny.
Wiemy też, że powłóczącego łapą i krwawiącego kota, który niknął w oczach każdego dnia musiała widzieć masa ludzi… Ludzi, którzy mijali go bezrefleksyjnie, jakby jego cierpienie nie istniało. Jakby on sam nie istniał.
Skręciłeś kiedyś nogę? Przeżyłeś złamanie? Wiesz, więc jaki to ból, a teraz wyobraź sobie, że masz ZMIAŻDŻONY staw łokciowy i otwarte złamanie ręki z przemieszczeniem. Części ciała, która jest Ci niezbędna do przetrwania, zdobycia pożywienia i schronienia. W jednej chwili Twoje szanse na życie i przetrwanie spadają niemal do zera, zyskujesz jednak towarzysza, który już Cię nie opuści – przeszywający ból.
Nie mamy pojęcia, jak on przetrwał, ale gdy wreszcie ktoś go zauważył, gdy jego istnienie przestało być niewidzialne, okazało się, że żył tak już od kilku miesięcy. Wskazały na to zrosty i kostne narośla w miejscach zmiażdżenia stawu łokciowego. Syczek nie używał łapki, w której wszystko było połamane, a ścięgna pozrywane. Bezwładnie wlókł ją za sobą. Naprawdę nie wiemy, jak dał radę i żywimy wobec tego dzielnego kota ogromny szacunek.
Niestety naprawa łapki, po tak długim okresie i przy mnogości roztrzaskania stawu, z którego już nic nie zostało, pomimo zaawansowanych technik okazała się niewykonalna. Pozrywanych ścięgien nie da się naprawić. Jedynym wyjściem okazała się amputacja. W dodatku amputacja wysoka, bo łapkę trawiło zakażenie.
Nie musimy chyba pisać, że nie był to łatwy zabieg, ale bardzo poważna operacja ratująca Syczkowi życie. Jego organizm był bardzo osłabiony, nie tylko z powodu ran i niedożywienia, ale również przez liczne infekcje bakteryjne i wirusowe, z którymi jego dzielne ciałko musiało walczyć. Stopień zarobaczenia dokończył dzieła. Gdy tylko Syczek do nas trafił, natychmiast przewieziony został do Szpitala w Chorzowie. Tam, po wielodniowej kuracji mającej na celu wzmocnienie i podleczenie jego zmarnowanego ciałka przeszedł kilka konsultacji, których rezultatem była jedyna rozsądna decyzja – amputujemy.
Udało się. Dziś Syczek jest już po tej niełatwej operacji i dalej jest leczony. Czeka go bardzo, bardzo długa rehabilitacja i równie długa droga do zmiany jego psychiki. Jak pisałyśmy, Syczek jest dzikim kotkiem. Stąd też jego imię „Syczek” – bo fuka i syczy na każdego, kto tylko pojawi się w jego polu widzenia i mimo, iż ma jedną łapkę, to potrafi jej używać, by „przepędzić wroga”, którym póki co, jest dla niego każdy człowiek. Choć doskonale umiemy oswajać całkowicie dzikie koty, to robimy to tylko w ostateczności – te zdrowe wracają na wolność – jednak Syczek będzie musiał z nami zostać.
Nie jest w stanie na dłuższą metę poradzić sobie w środowisku. Nie ucieknie przed drapieżnikiem, że będzie mógł wspiąć się na wysokie drzewo, czy walczyć o teren. Tak więc przed nim baaardzo długa droga i nauka wspólnego zaufania. Gdy tylko będzie fizycznie zdrowy, damy mu tyle czasu, ile będzie potrzebował. W końcu nigdzie się nie wybieramy, a on jeszcze o tym nie wie, ale czeka na niego koci ogród i tego ciepłego wiaterku, który otulał go do snu w letnie wieczory mu nie zabraknie. Miejmy więc nadzieję, że dla Syczka wszystko skończy się szczęśliwie, bo niewiele kotów dostaje taką szansę, zwykle umierając zaszyte gdzieś, niewidzialne dla świata.
Ale czemu o tym wszystkim napisałyśmy? Bo potrzebujemy 4000 zł na pokrycie kosztów leczenia i opieki nad Syczkiem, a na naszym koncie jest 370 zł. Nie mamy więc ani grosza na pokrycie tych kosztów... Zawsze z nami byliście i mamy nadzieję, bardzo prosząc, że i teraz nie zostawicie nas i naszych potrzebujących Waszej bezcennej pomocy zwierząt.
Loading...