Strona korzysta z plików cookies w celu realizacji usług i zgodnie z Polityką Plików Cookies.
Not got a RatujemyZwierzaki account?
Dziękujemy za wsparcie dla Tail. Koteczka nadal jest podopieczną fundacji. Na szczęście mimo swojej choroby czuje się znakomicie.
Niedziela, pewne małżeństwo jedzie głównymi ulicami Rzeszowa. Ruch jest niewielki, miasto niczym nie przypomina tego w godzinach szczytu, w środku tygodnia. Samochodów jest niewiele, nawet na głównych arteriach, ale wiele z nich jedzie dość szybko, szybciej niż na co dzień. Podróżujące małżeństwo dostrzega leżące przy głównej, wielopasmowej drodze, kociątko. Natychmiast zatrzymują samochód, włączają „awaryjki” i podchodzą do potrąconego kociaka. Maleństwo żyje, jest przytomne, ale nie może się podnieść. Pasażerka delikatnie zawija zwierzątko w bluzę i zabiera do samochodu. Kociak jest bezpieczny, ale co dalej? Jak mu pomóc?
Jest niedziela, wszystko pozamykane… Pierwsze co przychodzi w tym momencie małżeństwu do głowy, to nasza fundacja. To fakt, ostatnio zrobiło się o nas trochę głośno, szczególnie w mieście. Ludzie wyszukują naszą stronę internetową, a na niej adres. Nie dzwonią, nie doczytują, że jesteśmy siatką domów tymczasowych. Po prostu wpisują adres w nawigacji i jadą kilkanaście kilometrów, na drugi koniec miasta, z nadzieją, że znajdą pomoc dla kociego malucha.
Nasza wolontariuszka jest nieco zdziwiona, gdy otwiera drzwi. Czy ma ludziom za złe, że przyjechali prosić o pomoc w wolny dzień? Absolutnie nie! Wręcz przeciwnie, jest im wdzięczna, że pochylili się nad biednym, potrąconym maluchem. W pierwszym momencie chce wytłumaczyć ludziom, że choć jest niedziela, to miejskie schronisko i tak dyżuruje, a tego typu sprawy należy wówczas zgłaszać za pośrednictwem straży miejskiej. Chwyta za telefon z zamiarem zadzwonienia do nich… Spogląda jednak na przerażone kocie oczy i bezwładnie zwisający ogonek, spogląda na zatroskane twarze ludzi, którzy nie przeszli obojętnie… i coś w niej pęka. Zamiast do straży miejskiej, dzwoni do dyżurującej lecznicy z prośbą o przyjęcie powypadkowego kociego dziecka.
Kilkadziesiąt minut później małżeństwo dociera z kociakiem do wskazanej przez wolontariuszkę lecznicy. Lekarze od razu przystępują do pracy. Okazuje się, że to kotka, w wieku około 3,5 miesiąca. Po badaniach stwierdzają, że w zwisającym bezwładnie ogonku nie ma czucia głębokiego, a zatem konieczna będzie jego amputacja. Na szczęście kotka samodzielnie się wypróżnia, staje także, na wszystkie 4 łapki. Dostaje na imię Tail, czyli po prostu ogonek (z j. angielskiego). W obrazie morfologicznym niepokoi wysoki poziom granulocytów kwasochłonnych, co wraz z mocno nasuniętymi na gałki oczne trzecimi powiekami sugeruje mocną robaczycę. Podejrzenia potwierdzają się w kolejnych badaniach.
U małej Tail stwierdzono obecność płucników, czyli gatunku nicienia pasożytującego w płucach. Czeka ją więc długie i stopniowe odrobaczanie, a kotka musi pozostać pod stałą obserwacją. Okazuje się także, że Tail jest nosicielem wirusa białaczki, a zatem już dziś wiemy, że na zawsze pozostanie kotem specjalnej troski, wymagającym regularnego wspomagania układu immunologicznego.
Co stałoby się z malutką Tail, gdyby nie dobrzy ludzie, którzy pochylili się nad nią i ich determinacja, by znaleźć pomoc? Na ulicy, ranna, bezbronna, nie miała żadnych szans… Na szczęście teraz jest już bezpieczna, a my dopilnujemy, aby nigdy więcej nie spotkała ją żadna krzywda. Niestety leczenie Tail i późniejsza opieka to koszty, które przewyższają nasze możliwości finansowe. Dlatego bardzo mocno prosimy i bardzo mocno liczymy na Waszą pomoc!
Loading...