Strona korzysta z plików cookies w celu realizacji usług i zgodnie z Polityką Plików Cookies.
Not got a RatujemyZwierzaki account?
Pamiętacie nasze niepełnosprawne szczenięta? Wielu z Was nie wierzyło, że da się je uratować. Szczerze? My momentami też nie wierzyliśmy. Jednak najważniejsze jest, żeby się nie poddawać.
Kilka dni temu, publikowaliśmy post adopcyjny z maluchami, jednak chcieliśmy się podzielić filmikiem, na którym widać szczeniaka, który był w najgorszym stanie.
Nie chodził, miał ataki padaczki, wymagał transfuzji krwi, nie reagował na ruch, wchodził w miski, uderzał w przedmioty...
A teraz? Sami oceńcie :)
Dziękujemy wszystkim za pomoc! A zwłaszcza domowi tymczasowemu, bez którego nie udałoby się uratować maleństw!
Czasem wali się świat, chociaż dopiero powstało życie. Każdy kolejny dzień zaczyna się od koszmarnych wiadomości: "nie potrafią samodzielnie jeść", "nie widzą", "nie słyszą", "nie chodzi", "nie może wstać"...
"Spróbuj na chwilę być mną. Przed naszym przyjazdem na miejsce, umiera pierwsze szczenię. Tego samego dnia, z drugim na rękach stoję w poczekalni lecznicy. Wychodzi lekarz, patrzy na mnie, na oczy, z których natychmiast płynie morze łez. Patrzę, jak w jednej chwili kolejne psie dziecię przestaje oddychać i muszę to powiedzieć, wykrztusić to, czego nie chcę nigdy wypowiedzieć ... "właśnie umarł".
Wtedy zaczyna się piekło, które pochłania serce. Odwracam głowę i patrzę na pozostałe szczenięta - mogę się poddać albo spróbować pokonać najtrudniejszy szlak, nierówną walkę z chorobą, która nazywa się "ludzka podłość". Odnajduję resztkę sił, mówię sobie: "trzeba walczyć" i chwilę później, jakimś cudem, małe serduszko znowu zaczyna bić, szczenię podnosi głowę, otwiera oczy, z których czytam "dziękuję". A mimo to w głowie odzywa się ciche - "czy to wszystko ma sens?" Nie wiem, nie dowiem się, jak nie spróbuję." - opowiada wolontariuszka.
Przed nami nie jedna, a pięć walk, bo tyle mamy z tego miotu szczeniąt.
Od samego początku jest źle. Zabieramy szczenięta, chociaż nie mamy, gdzie ich dać. Wiemy jednak, że pozostawienie ich w tym miejscu, to skazanie ich na pewną śmierć. Wszystko organizujemy w drodze. Nie możemy znaleźć leczniczy, która nas przyjmie, w okolicy tylko jeden szpital - pełny. Nie przyjmą nas. W końcu udaje się dostać do jednej lecznicy. Na miejscu walczą o życie jednego ze szczeniąt.
Dowiadujemy się, że maluchy mają cztery tygodnie. Muszą być karmione zastępczym mlekiem. Przed nami noc, podczas której musimy im znaleźć schronienie. Jeden z nich nie chodzi, łapki odmawiają posłuszeństwa, rozjeżdżają się. Podejrzewamy problemy neurologiczne. Weterynarz stwierdza jednak silne zarobaczenie - pasożyty, które próbują go zabić.
Maluchy wywracają się, niektóre nie reagują na dźwięki, inne sprawiają wrażenie, jakby nie widziały. Cztery szczenięta zabieramy do okulisty.
Tego samego dnia jeden szczeniak jedzie do domu tymczasowego, po drodze słabnie, kończy w całodobowej klinice w Poznaniu. Tam, co chwilę, ociera się o śmierć. Słabnie, jego ciało jest bezwładne.
Kiedy nabiera odrobiny sił, wciąż nie może chodzić. Wydawał się jednak, że w końcu sytuacja się ustabilizowała, szczeniak może wrócić do domu tymczasowego. Pierwsza noc, kolejny dzień widać poprawę - maluch ma apetyt, poprawia się koordynacja ruchowa... Przez chwilę pojawia się myśl "wygraliśmy", ale to nie prawda. Bo maluch ma drgawki, z pyszczka zaczyna lecieć ślina, zachowanie przypomina atak padaczki. Znowu szpital, badania krwi fatalne, świadczące o skrajnym niedożywieniu, wyniszczeniu organizmu. Jedyne wyjście to transfuzja krwi.
Kochani, prosimy Was o pomoc! Weterynarze walczą. Musimy cały czas dbać o zdrowie wszystkich maleństw, które wymagają dalszych badań, a w przyszłości także wizyt u kolejnych specjalistów, m.in. u okulisty. Zaczynamy im podawać karmę. Potrzebujemy także podkładów.
Porwaliśmy się na to, co wydawałoby się niemożliwe. I udaje się nam wyjść z tego zwycięsko, niestety koszt tej walki jest ogromny i przekracza nasze możliwości. Może trzeba było się poddać, przekreślić szansę niepełnosprawnych szczeniąt, ale my wierzymy, że każdy ma prawo do szczęścia i to nie słuch czy wzrok, powinny być argumentem do przekreślania życia. A może nie wszystko jeszcze stracone, może uda się pokonać choroby.
Prosimy Was - pomóżcie nam doczekać dnia, kiedy znajdziemy im wszystkim nowe domy. Kiedy powiemy Wam, że było warto, a to wszystko dzięki Wam, każdy merdający ogonek to będzie Wasza zasługa.
Loading...