Strona korzysta z plików cookies w celu realizacji usług i zgodnie z Polityką Plików Cookies.
Nie masz jeszcze konta na RatujemyZwierzaki.pl?
Dzięki Waszej pomocy kocurek Balonik przeszedł operację pęcherza, zakończył leczenie i znalazł domek na zawsze :)
Naprawdę nie chcę robić problemów, przecież ja Was bardzo kocham… Starałem się, jak mogłem nie wypaść z tego okna, ale mi się łapki poślizgnęły, naprawdę. Bardzo przepraszam, ja wiem, że to moja wina, jestem głupim kotem…
Tak, wiem, że macie przeze mnie same problemy i musicie płacić lekarzowi dla kotów, ja się postaram być zdrowy, będę uważał, już się nie poślizgnę. Tylko proszę Was pięknie, pozwólcie mi wrócić do domku, do Was…
Płakałem. Wołałem i popłakiwałem siedząc pod drzewkiem. Tak bardzo żałowałem tego upadku. Głupi jestem, chciałem się tylko wychylić i zobaczyć, gdzie poleciał gołąbek, ale straciłem równowagę i spadłem. Upadłem na brzuszek i się poobijałem. Siedziałem skulony i przerażony pod blokiem i czekałem na moich ludzi. Znaleźli mnie, bardzo skrzyczeli, dostałem w tyłek za to, że byłem niegrzeczny, ale zabrali mnie do domku. Z moimi kosteczkami się nic nie stało, z brzuszkiem też niby nic poważnego, ale nie mogłem, nawet jak się bardzo starałem, zrobić siusiu. Siusiu zbierało się coraz więcej i więcej i w końcu wyglądałem jakbym połknął balon. Jak w końcu podczas drzemki trochę siusiu zgubiłem, to od razu trafiłem do lekarza dla kotów. Tam usłyszałem chyba najgorszą w życiu rzecz - że to jakiś płyn i nic się nie da zrobić, że ja zaraz umrę.
Moi ludzie byli bardzo wrażliwi i nie chcieli patrzeć, jak powoli u nich umieram, dlatego zdecydowali, że zostawią mnie na ulicy, pod drzewkiem… Siedziałem tam długo, dłużej niż dzień, płacząc, nawołując. Nikt się mną nie zainteresował, to znaczy prawie nikt, zainteresował się mną piesek, który chyba chciał mnie zjeść i gdyby nie drzewko, to pewnie by mnie i zjadł. Bo ja z tym moim brzuszkiem jak balonik nie mogłem szybko biegać... Po kilku godzinach całego zapłakanego siedzącego na gałęzi drzewka, znalazła mnie ciocia. Zdjęła mnie z drzewka i zawiozła do lekarza dla kotków do dużego miasta. Byłem pewny, że to są moje ostatnie chwile, ciocia nic nie mówiła, ale też tak myślała. Głaskała mnie i tylko powtarzała, że jest jej bardzo przykro, że zrobi dla mnie wszystko, co możliwe, że nie będę cierpiał.
Kiedy mnie lekarz dla kotów obejrzał to i ja i ciocia się bardzo zdziwiliśmy, bo powiedział, że ten cały płyn to nie żaden tam płyn, tylko zwykłe siusiu i że ja wcale się do kociego raju nie wybieram, tylko trzeba mnie wyleczyć. Jejku, jak ja się ucieszyłem, nie mam jeszcze roczku i bardzo, bardzo nie chciałem umierać…
Nazwaliśmy go Balonik. Jest jednym z najciekawszych i najbardziej zagadkowych przypadków, jakie do nas trafiły. Nie udało nam się do końca poznać jego historii, ot, opowieści mieszkańców osiedla, którym się wydawało, że widzieli go kilka tygodni wcześniej poobijanego pod blokiem, że ktoś go wtedy zabrał, że od kilku dni siedzi pod drzewem. Nikt jednak nie wiedział, czyj jest Balonik, ogłoszenia ani papierowe ani w internecie nic nie dały, nikt go nie szukał. Z pewnością Balonik był u lekarza weterynarii, miał wygolony i nakłuty brzuszek. Sądzimy jednak, że ktoś uznał, iż płyn jaki z nakłucia wyleciał, jest płynem fipowym, a nie zwykłym moczem. Lekarze mówią nam o dość dobrych rokowaniach, a sam pacjent cieszy jest aktywny, ma apetyt i nie wygląda jakby mu coś dolegało. Tylko ten ogromny pęcherz.
Balonik musi przejść operację otworzenia i wyczyszczenie pęcherza, musimy opłacić jego pobyt w szpitalu, zabieg kastracji, badania krwi, zdjęcie rtg. Przed adopcją musimy wykonać mu testy na choroby zakaźne i go zaszczepić. W dniu przyjęcia opłaciliśmy trzy doby jego pobytu, odrobaczenie, odpchlenie i samą wizytę wraz z nakłuciem pęcherza i ściągnięciem moczu.
My naprawdę nie mamy funduszy, nie przyjmujemy nowych podopiecznych, ale nie byliśmy w stanie zostawić tego zapłakanego biedactwa z brzuszkiem jak balonik bez pomocy. Błagamy Was, pomóżcie nam uratować Balonika…
Ładuję...