Strona korzysta z plików cookies w celu realizacji usług i zgodnie z Polityką Plików Cookies.
Nie masz jeszcze konta na RatujemyZwierzaki.pl?
Bunio przepięknie dziękuje Wam za pomoc :) Badanie histopatologiczne wykazało poważny stan zapalny, ale nie nowotór, kocurek po operacji doszedł do siebie i szuka cudownego domu :)
Jedne kotki mają dużo szczęścia i mają swoje domki na zawsze, inne mają pecha i domki tracą, a jeszcze inne mają naprawdę okropnego pecha i nie dość, że tracą domki to i chorują… Siedziałam na ulicy i zastanawiałem się, dlaczego akurat mnie to spotkało, czy zrobiłem coś nie tak? Przecież całe życie starałem się być fajnym kotkiem, moja Pani na mnie nie narzekała i póki była to o mnie starała się dbać, zabierała czasem do lekarza dla kotków, miałem potrzebne zabiegi. Żyliśmy razem prawie cztery latka i myśleliśmy, że tak będzie zawsze…
Pewnego dnia zachorowała, pojechała do lekarza i już nie wróciła, a potem przyszła jej daleka rodzina, powiedzieli, że już nigdy moja Pani do mnie nie wróci i że oni mnie nie chcą. Tak zamieszkałem na ulicy, tuż koło domu, w którym do tej pory żyłem szczęśliwie. Wiecie, do tej pory zawsze dostawałem jedzenie do miseczki, miałem posłanko i nigdy nie wychodziłem na ulicę. Pierwsza rzecz, jaka mnie zdziwiła to ciągły wiatr, w domku powietrze się tak cały czas nie ruszało.
Chowałem się, żeby nie marznąć, ale kiedy byłem schowany, to nie prosiłem ludzi o jedzonko, a jak nie prosiłem, to byłem głodny i tak w kółko… Czasem zjadłem to co znalazłem w śmietniku, nie zawsze to było jedzenie dla domowego, delikatnego kotka. Myślę, że bym umarł tam na ulicy gdyby nie znalazła mnie miła Pani i nie zaniosła do cioć. Ciociom od razu się nie spodobałem i pojechaliśmy do lekarza dla kotów, a tam się okazało, że ja mam coś w brzuszku i dlatego nie mogę jeść i ciągle wymiotuję. Nie wiemy, co to jest, ale ciocie mówią, że muszę mieć operację. Sam już nie wiem… Chciałbym żyć, naprawdę, ale jeszcze bardziej chciałbym mieć swój domek, taki fajny jak ten, który straciłem, bo powiem Wam, że jak ja bym miał wrócić na ulicę to chyba wolę już, żeby mnie nie było…
Pocztą pantoflową dowiedzieliśmy się, że kocurek miał od zawsze na imię Bunio, że ma jakieś 4, może 5-latek i że od pół roku mieszka na ulicy, a wcześniej całe życie był kotkiem domowym. Niestety tak jest bardzo często, opiekun odchodzi, a spadkobiercy koteczka nie chcą… Bunio jest wystraszony, ale uwielbia kontakt z człowiekiem, kotków się jednak boi. Kiedyś na pewno o niego dbano, jest wykastrowany, pewnie i szczepiony, ale szczepienie musimy mu powtórzyć. Musimy też zrobić mu testy na choroby zakaźne, odpchlić i odrobaczyć, ma też kamień na ząbkach, którego musimy się pozbyć.
Najgorsze jednak, że Bunio nie je, a jak coś zje, to prawie zawsze zwymiotuje. Zdjęcie RTG pokazało, że w jednym miejscu jelita kociaka nie są takie, jak trzeba… Bardzo się boimy, że może to być coś bardzo poważnego, nowotwór. Jedyny sposób, żeby dowiedzieć się, co Buniowi dolega to operacja i pobranie materiałów do badań. Zanim jednak kocurek będzie miał operację, musimy pilnie zrobić mu badania USG i badanie krwi. Wiemy już, że biedak spędzi około 3 tygodni w lecznicowej klatce. Błagamy Was o pomoc, jesteśmy zupełnie bez grosza, z oszczędności daliśmy radę zapłacić tylko za badanie rtg. Sami, bez Waszej pomocy nie damy rady pomóc Buniowi…
Ładuję...