Strona korzysta z plików cookies w celu realizacji usług i zgodnie z Polityką Plików Cookies.
Nie masz jeszcze konta na RatujemyZwierzaki.pl?
Przepięknie dziękujemy Wam za pomoc, bez Was nie udało by nam się wyleczyć Milusia <3 Kocurek jest cały i zdrowy i szuka swojego wymarzonego domku :)
Jak mnie takie miłe Panie łapały w specjalną klatkę, to były przekonane, że ja jestem dzikiem kotkiem. Nie dziwię im się, żyłem na ulicy razem z dzikimi kotkami to, co miały sobie pomyśleć. Powiem Wam, że ja w tej klatce to się normalnie rzucałem jak trzy dzikie koty, bo to straszne było, takie wielkie żelastwo i jeszcze huku narobiło!
W lecznicy też mnie za bardzo nikt nie pytał, czy ja miły jestem, siup, dostałem zastrzyk, poszedłem spać i obudziłem się już bez swoich klejnotów. I dopiero wtedy się okazało, że ja aż pieję ze szczęścia kiedy widzę ludzi. Wołałem panie weterynarz i o jedzenie i o głaskanie, jak tylko wsadzały rękę do mojej klatki, to korzystałem z okazji i barankowałem mrucząc przy tym ile sił w kotku. Na szczęście Panie zdecydowały, że w takim razie to ja na ulicę wracać przecież nie mogę, ale nie miały też co ze mną zrobić.
Udało się im jednak znaleźć ciocie i ciocie zgodziły się mnie do siebie przyjąć. Tylko podobno długa droga przede mną, zanim będę mógł zamieszkać w swoim prawdziwym domku. Ciocie to nie wiedzą, ale ja Wam powiem – ja kiedyś miałem dom, jeszcze jak byłem malutki i słodki, bo wtedy się ludziom podobałem. A potem jakoś tak wyszło, że już mnie nie chcieli i uznali, że najlepiej mnie do stadka dzikich kotków podrzucić. Płakałem, tęskniłem, a w końcu nauczyłem się życia na ulicy. Jedzenie było zawsze, o stałych porach, woda też była. Nauczyłem się też gdzie się schować przed zimnem, na szczęście zimę to jaj tylko jedną na ulicy przeżyłem. Jedyny problem to inne kotki. Na początku to ja się bardzo chciałem zaprzyjaźnić, nawet po to, żeby się przytulić, jak jest zimno. Pobawić też się chciałem z kolegami, ale oni mnie przepędzali.
Żyłem większość czasu tak na granicy – ludzie mnie nie chcieli, bo myśleli, że jestem dzikim kotem, a kotki nie chciały, bo pachniałem ludźmi. Zbiły mnie tyle razy, że ja już boję się kotków i wiem, że nie będę chciał z żadnym zamieszkać. Ciocie mówią, że nie szkodzi, że poszukamy domku, w którym będę jedynym kotkiem i nie będę się musiał nikogo bać. Tylko najpierw muszę wyleczyć męczący mnie katarek, muszę się pozbyć robaczków, które mieszkają i na mnie i we mnie, muszę się przebadać, dostać zastrzyk na to, żeby być zdrowym, i coś mi mają ciocie z ząbkami czy dziąsłami robić. No trudno, posiedzę, poczekam, ciepło tu, jedzonko jest i nikt mnie nie bije. A poza tym ciocie mi obiecały domek i mojego wymarzonego człowieka, a na mojego człowieka to ja mogę spokojnie i długo poczekać, tylko żeby się znalazł i mnie polubił…
Miluś ma jakieś półtora roku, może dwa latka, ale nie więcej. To pogodny, bardzo spokojny, zakochany w ludziach kotek. Chętnie posiedzi na rękach, poleży na kolanach. Pojęcia nie mamy jak to możliwe, że ktoś go zwyczajnie nie chciał i zostawił na ulicy. Kocurek przyjechał do nas już po zabiegu kastracji i odpchlony za to ze smarkami po paszki. Musimy go przede wszystkim z tego kataru wyleczyć, przebadać, dwa razy odrobaczyć, potem zaszczepić a w dalszej kolejności musimy mu skorygować dziąsłami.
Miluś ma pozostałość po młodzieńczym zapaleniu przyzębia, utworzyły się wypustki z dziąseł na zębach i trzeba je pod narkozą skorygować. Schorzenie nie będzie nawracać, ale powoduje stan zapalny, zaleganie resztek jedzenia i nieprzyjemny zapach z pyszczka. Kocurek spędzi w lecznicy co najmniej trzy tygodnie, w klatce radzi sobie, jak na kotka, dobrze, korzysta z głaskania kiedy tylko to możliwe. Problem polega jednak na tym, że my zupełnie nie mamy funduszy. Obecna sytuacja z pandemią bardzo boleśnie się na nas obiła i wiemy, że na Was też. Naprawdę jest nam w takiej sytuacji głupio prosić Was o pieniądze, ale naprawdę sami nie damy rady pomóc Milusiowi…
Ładuję...