Strona korzysta z plików cookies w celu realizacji usług i zgodnie z Polityką Plików Cookies.
Nie masz jeszcze konta na RatujemyZwierzaki.pl?
Dzięki Waszej pomocy udało się uratować maluszka. Pituś został przebadany na wszystkie strony i w jego organiźnie nie dzieje się nic poważnego, dlatego kocurek rozgląda się powoli za nowym domkiem :)
Słyszałem co rusz szum przejeżdżających aut. To duże miasto to nawet nocą jest tutaj ruch. Chwila ciszy, a potem kolejne auto i znowu następne. Przez chwilę zastanawiałem się kiedy przestanę je słyszeć, umieram od jakiegoś czasu, to w końcu przecież muszę umrzeć.
Nie mam siły otworzyć nawet oczu, łapię oddech, ale coraz więcej wysiłku mnie to kosztuje. Leżę i czekam, aż to się skończy, coraz mniej bodźców do mnie dociera. Jak przez mgłę słyszę głosy ludzi. „Nie no, raczej nie żyje. Taki malec… Kurczę, on oddycha!" Potem mówią już za szybko, nie rozumiem wszystkich słów. „Na twardym… nie, koc nie… tylko go przykryjemy… Kręgosłup… nie, krwi nigdzie nie ma…” Nie mogę otworzyć oczu, ból czuję chyba wszędzie, nawet futerko mnie boli. Teraz dźwięk samochodu słyszę cały czas, chyba już nie leżę na ulicy, chyba jestem w aucie.
Wracaliśmy już do domu, co prawda nie jakoś po nocy, ale już się słońce zaszło, za parę minut miała wybić 20:00. Zawsze odruchowo patrzymy na pobocza, na ulicę, ale przyznamy szczerze, że Pitusia zauważyliśmy cudem. Leżał spory kawałek od ulicy, na trawniku a pomiędzy nim a jezdnią był jeszcze naprawdę szeroki chodnik. Możliwe, że gdyby nie kolor jego futerka nasze oczy by go wcale nie wyłapały. Nie ruszał się i z daleka nie wyglądał na żywego.
Ciałko było naprężone, leżał z odchyloną do tyłu główką, no nie chcemy Wam szczegółowo opisywać, jakie budził skojarzenia i dlaczego, ale pierwszą naszą myślą było, że nie żyje od kilku godzin. Jednak zawsze, ale to zawsze trzeba sprawdzić. Im bliżej podchodziliśmy, tym bardziej byliśmy pewni, że mały kociak nie żyje. Nawet nie drgnął, dla całkowitej pewności chcieliśmy jeszcze sprawdzić gałki oczne i wtedy brzuszek się podniósł i opadł. A po dłuższej chwili jeszcze raz. Oddycha…
Zdjęliśmy górę z transportera, położyliśmy go na płaskim i popędziliśmy do lecznicy. Mamy przed sobą jakieś 10 minut jazdy, ale Pituś nie wygląda, jakby zamierzał te 10 minut przeżyć. Zdążyliśmy jeszcze zadzwonić do lecznicy, że wieziemy kociaka z wypadku komunikacyjnego, stan bardzo ciężki, nieprzytomny, źrenice nierówne, bardzo wolno reagują, nie ma widocznych obrażeń, ale brzuszek ma dziwny.
Teraz słyszę dużo różnych głosów, nie potrafię już wyłapać żadnych pojedynczych słów. Chyba coś mi podali, bo powoli przestaje boleć, albo mi przestaje przeszkadzać, że boli. W sumie to się nawet tak błogo czuję, nie wiem, jak wygląda umieranie, nigdy wcześniej nie umierałem, ale jeśli to to, to mi się to umieranie podoba. Cierpię już tak długo, że chyba się na ten koniec cieszę.
Zostawiliśmy go w lecznicy. Nie było sensu stać lekarzom nad głową, bo i tak nie bylibyśmy w stanie nic zrobić. Pituś dojechał żywy, ale na pierwszy rzut oka rokowania są bardzo złe. Wiecie, w języku weterynarzy gorzej być nie może, gorzej to już tylko jak już stwierdzają zgon. Poprosiliśmy o telefon, jak cokolwiek będzie wiadomo, nieważne o której godzinie. Przed 22:00 telefon zadzwonił.
Spodziewaliśmy się przede wszystkim, że usłyszymy, że Pituś nie dał rady, że ma połamane wszystkie kości a kręgosłup to w pięciu co najmniej miejscach, że organy wewnętrzne są zniszczone wszystkie. Jednak tego co usłyszeliśmy, nie spodziewaliśmy się, a weterynarze nie spodziewali się jeszcze bardziej chyba, bo zdziwieni byli nie mniej od nas. „On nie ma żadnych złamań i wygląda na to, że nie żadnych mechanicznych obrażeń w środku też nie ma”. Wiadomo, za dobę, nawet dwie coś w środku kotka może się dopiero zamanifestować, bywa tak, ale póki co nie mamy zielonego pojęcia, dlaczego on jest w takim stanie. Wyniki badań krwi będą rano, na razie wprowadzono do w śpiączkę lekami.
Nie wiem, ile minęło czasu, ale jest chyba dzień, bo do moich oczek przez zamknięte powieki dociera światło. Udało mi się lekko otworzyć oczy i unieść głowę na tyle, żeby się rozejrzeć. Leżę w jakiejś klatce, na czymś milutko ciepłym a do mojego noska dociera zapach jedzenia. Jedzenie… Żebym tylko dał radę dojść do tej miseczki. Jejku, nie dam rady wstać, nie mam siły. Dopiero sobie uświadomiłem, że prawie nic mnie nie boli. Jak to jedzonko pachnie… ale jest za daleko… Z żalu się rozpłakałem.
O, dzień dobry malutki. Chcesz jeść? A pić chcesz? Nie? Wolisz jeść, tak? To masz miseczkę pod pyszczek. Nie masz siły jeść… To nakarmimy. Bardzo ładnie, o ślicznie przełykasz, no dzielny malec.
W wynikach krwi potężna wyszła potężna anemia, bardzo podniesione próby wątrobowe co u kota świadczyć może o wielu rzeczach, ale między innymi o długotrwałym głodzeniu, albo o zatruciu czymś, co dla kota jest toksyczne – ludzie leki, a nawet domowe rośliny. Pituś jest szkielecikiem, nie zwróciliśmy na to uwagi na samym początku, bo skupialiśmy się na ratowaniu życia potrąconemu przez auto kociakowi, tylko że do takiego stanu nie doprowadził go żaden wypadek. Nie poznamy jego historii, jest na pewno kotem domowym, ma dość czyste futerko, jest bardzo towarzyski, nawet pazurki miał przycięte…
Błagamy Was o pomoc, przed Pitusiem jeszcze wiele specjalistycznych badań, musimy też opłacić te badania, które do tej pory miał zrobione, jego pobyt w lecznicy, leki.
Ładuję...