Strona korzysta z plików cookies w celu realizacji usług i zgodnie z Polityką Plików Cookies.
Nie masz jeszcze konta na RatujemyZwierzaki.pl?
Mimo walki, Waszego wsparcia i ogromnej miłości Opiekunów Nike przegrała z agresywnym wirusem...
Trafiłam do cioć niewiele ponad rok temu przez takie coś co się nazywa interwencja, to znaczy, że trzeba kota zabrać, bo ma bardzo złe warunki życia. Jak nas ciocie wiozły do Warszawy to myślały, że nie wszystkich nas się uda uratować, mieliśmy zaklejone ropą oczka, wymiotowaliśmy i mieliśmy okropną biegunkę.
Lekarze dla kotów myśleli że te problemy z brzuchem to przez bardzo groźną chorobę kotów, ale się okazało, że to przez to co jedliśmy. No, wymiotowaliśmy chlebem i makaronem z wodą i mlekiem. Na szczęście jak dostaliśmy dobre jedzenie i leki to po kilku dniach już byliśmy jak nowi.
Tylko… Wiecie ciocie nam wszystkim zrobiły badania i się okazało, że ja i moja koleżanka mamy kocią białaczkę. Ciocie powtarzały badania, bo miały nadzieję, że to może błąd. Jednak to nie był błąd. Dla nas to był wyrok. Nikt takich kotków jak my nie chce pokochać.
Zmieniałam trzy razy domki tymczasowe, aż nie zobaczyła mnie Pani, która mnie pokochała i nie przeszkadzała jej moja choroba. Jak ja się strasznie cieszyłam. Mój własny domek, moi ludzie, tak już na zawsze. Wiecie jakie to uczucie trafić ze stodoły na łóżlo? Dla mnie to było spełnienie marzeń.
Ciocie mnie regularnie badały, podawały specjalne leki i wszystko było ze mną w porządku. Wierzyłam, że wszystko co złe jest już za mną. Aż do zeszłego tygodnia… Nagle źle się poczułam, zaczęłam mieć problemy z oddychaniem i pojechałam do lekarza dla kotów. I po badaniach od razu zaniesiono mnie do takiej plastikowej klatki, w której oddychało mi się dużo lepiej.
Lekarze kłuli mnie w łapkę, w plecki, robili jakieś zdjęcia mnie w środku, jeździli mi po brzuszku czymś żeby zobaczyć, co jest tym moim brzuszku. Nie wiem na pewno, ale te badania chyba nie pokazały co mi jest, trzeba robić następne. Powiem szczerze, zastanawiałam się, czy powinnam Was prosić o pomoc. Nie będę Was oszukiwać – takie koty jak ja nie żyją bardzo długo. To nic, że mam nie więcej niż 2,5 roczu, że jestem młodziutkim kotem, mi zostało tylko kilka lat życia.
Wiem o tym już od dawna. Nie wiem czy będziecie chcieli pomóc takiemu kotu, czy będziecie chcieli oddać Wasze pieniądze na ratowanie kota, który żyje ze śmiertelną chorobą. Wiecie, gdybym miała jeszcze rok przeżyć w prawdziwym domu, to bym się tak bardzo cieszyła, jest mi tak strasznie przykro, że zaraz może mnie nie być i że nie zdążę się nacieszyć tym, co zawsze było moim marzeniem – takim prawdziwym domem… Pomożecie mi uzbierać pieniądze na badania? Strasznie dużo ich trzeba...
Nike odebraliśmy interwencyjnie w maju, rok temu. Wszystkie pięć kotów było w koszmarnym stanie – zagłodzone, wyniszczone biegunkami, nieleczone. Prawie wszystkie do dziś walczą z konsekwencjami życia na jakie były skazane.
Najgorzej jednak wyglądała sytuacja Nike i Wiktorii, dwóch kotek, nosicielek wirusa FelV. Kupiliśmy im drogie leki podnoszące odporność, wykonywaliśmy badania kontrolne i nawet obie znalazły domy, w których zostają na zawsze. Nie wiemy, co obecnie dolega Nike – zbiera płyn w okolicach serca, co utrudnia jej oddychanie i bez pomocy weterynarzy doprowadziłoby do szybkiej śmierci.
Musimy malutkiej wykonać serię badań – zaawansowane badania krwi, bo podstawowe nie dają odpowiedzi, badanie USG, RTG, badanie ściągniętego płynu, konsultacja u kardiologa i musimy opłacić jej pobyt w całodobowej lecznicy gdzie mogła przebywać w inkubatorze z tlenem. Wiemy, że Nike jest kotką białaczkową, wiemy, że przed nią najwyżej kilka lat życia, ale strasznie chcemy jej te kilka lat podarować.
Wiecie jak ona się cieszy z mieszkania z człowiekiem? Uwielbia się bawić, przytulać, objadać, spać na łóżku, biega za Opiekunami jak psiak… Błagamy Was o pomoc, koszty badań Nike są ogromne. Prześliczni prosimy, pomóżcie nam dać jej więcej czasu, malutka tak bardzo na to zasłużyła…
Ładuję...