Strona korzysta z plików cookies w celu realizacji usług i zgodnie z Polityką Plików Cookies.
Nie masz jeszcze konta na RatujemyZwierzaki.pl?
Dziękujemy Wam pięknie za opłacenie leczenia Sary :) Koteczka musi jeszcze poczekać 3 tygodnie na kolejną wizytę u specjalisty, ale na razie wszystko jest na dobrej drodze, dzięki Waszej pomocy :)
Nie chcę tu być. Nie chcę, żeby mnie bolało i nie chcę tu być. Z bólu wszystko mnie denerwuje – i ludzie, którzy mnie dotykają i ludzie, którzy koło mnie przechodzą i nawet ludzie, którzy do mnie mówią. Niby jak się żyło ileś czasu z bólem, to się powinno do niego przyzwyczaić, no ja się jakoś nie przyzwyczaiłam.
Całe swoje życie miałam dom, długie siedem lat, a jak widzicie nawet to, że ja podobno rasowa jestem, nie uchroniło mnie przed klatką i bezdomnością. Kochałam moich ludzi, chciałam z nimi zostać na zawsze, nigdy nawet przez chwilę nie pomyślałam, że kiedyś ten dom mogę stracić. Ja nie chcę mówić o tym dlaczego już domku nie mam, może ciocie powiedzą, ale ja nie chcę. Dość, że ciocie mi wyjaśniły, że to nie moja wina, że ja jestem fajnym kotkiem. Wiecie, teraz to najbardziej na świecie bym chciała wyjść z klatki a wiem, że jeszcze nie mogę.
Wypadłam z okna i połamałam sobie cały tył i teraz muszę tutaj posiedzieć, żeby mi się kostki pozrastały i żebym mogła chodzić. Mogłabym siedzieć w takiej klatce w domku, no, ale wyszło jak wyszło. Cieszę się, że mnie ciocie wzięły, że chciały swój czas poświęcić na zrozumienie, dlaczego ja się tak denerwuję i że mi pomogły i ja też bym chciała jakoś ciociom pomóc, tylko nie mam jak, jestem tylko kotkiem. Pomyślałam jednak, że może ja Was poproszę, żebyście pomogli mi i ciociom – wiecie to moje siedzenie tutaj, w lecznicy dla kotków to kosztuje pieniążki a ciocie nie mają tyle pieniążków żeby za moje mieszkanie tutaj zapłacić, ani za moje badania i ani za moje leki. Proszę Was ślicznie o pomoc…
Siedem długich lat nosiła inne imię, ale postanowiliśmy, że skoro zaczyna nowe życie, dostanie też nowe imię – nazwaliśmy ją Sara. Jej historia to jedna z takich historii, kiedy naprawdę nie chce nam się wierzyć, że ludzie mogli kotu zgotować taki los, podobno ludzie z wykształceniem medycznym, tak przynajmniej twierdzono. I szczerze mamy nadzieję, że nie była to prawda. Koteczka przyjechała do nas po operacjach z łatką kota agresywnego i powiemy szczerze, że miła to nie była. I powiemy Wam też, że ten upadek z okna zapewne uratował jej życie a z pewnością zakończył długotrwałe cierpienie, na jakie koteczka była narażona. Głupio tak stwierdzić, że wypadek życie ratuje, ale w przypadku Sary właśnie tak było.
Wraz z koteczką przyjechała do nas karta jej leczenia i wyniki badań a wśród badań i usg z grudnia ubiegłego roku. W badaniu torbiele na jajnikach. I nic, ale to zupełnie nic nie zrobiono w kierunku ich usunięcia… Dla nas szok. Ból, jaki nie wiadomo od kiedy kotka odczuwała, musiał być dojmujący, prawdopodobnie ze stresu spowodowanego bólem, kompulsywnie się drapała powodując rany. To leczono ją na skórę, w innej rzecz jasna lecznicy niż było badanie usg wykonane, torbielami posiadacze kotki się zapewne zapomnieli pochwalić. Gdyby Sara z okna nie wypadała, być może by już nie żyła, torbiele mogły pęknąć, mogły się skręcić… Poza tym koteczka miała wadę stawu biodrowego polegającą na tym, że podczas każdego kroku kości o siebie ocierały, jaki sprawiało to ból - możemy sobie tylko wyobrazić.
Podczas operacji po upadku nie udało się połamanej miednicy złożyć, ale z doświadczenia wiemy, że sama się zrośnie, dlatego koteczka musi siedzieć w klatce. Udało się jednak rozwiązać problem ocierających się o siebie kości i Sarę wysterylizować usuwając torbiele. Trafiła do nas z połamaną miednicą, wrażliwa na każdy dotyk z tyłu, ze szwami przez pół brzuszka po sterylizacji, przerażona, cierpiąca. Nikt kto doświadczyłby tyle bólu nie byłby miły. Lekarze podali leki przeciwbólowe i z syczącego, pacającego łapami kotka stała się pogodną, spokojną koteczką, którą można nosić na rękach. Osoby, które się jej na naszą rzecz zrzekły opłaciły operacje, ale za pobyt Sary i jej leki musimy zapłacić my.
Kotka musi mieć zrobione badania, kontrolne zdjęcie rtg, a my naprawdę nie mamy żadnych oszczędności. Przyjęliśmy koteczkę, żeby dać jej szansę na normalne, godne życie, tak naprawdę licząc na to, że Wy mam jak zawsze pomożecie…
Ładuję...