Strona korzysta z plików cookies w celu realizacji usług i zgodnie z Polityką Plików Cookies.
Nie masz jeszcze konta na RatujemyZwierzaki.pl?
- To kot tam leży czy jakaś szmatka?
Było już ciemno i nasze wolontariuszki wytężały wzrok zwalniając.
- Chyba kot… Nie rusza, pewnie nie żyje, bo jak by żył nie leżałby w bezruchu na środku tak ruchliwej drogi. Nie mogą przecież samochody tak jeździć po ciałku, przynajmniej trzeba go przenieść na pobocze.
Nasza prezeska zupełnie nieśpiesznie, bo i nie było się do czego śpieszyć wysiadła z auta, wzięła stary ręcznik i z rezygnacją zbliżyła się do kolejnych znalezionych na drodze zwłok kotka. Widać było od razu, że życie zakończył tu malutki koteczek. Pośrodku niczego. Znacie pewnie takie drogi przez las, gdzie gubicie nawet zasięg i obraża się na Was radio. To była taka droga „z” albo „do” Warszawy, zależy w którą stronę się jechało. Żadnych zabudowań, dosłownie nic wokoło. Pierwsze myśl, że toto małe przecież nie miało jak ani skąd tu przyjść. Światło latarki padło na leżące ciałko.
- Szylkretka. Maleńka dziewczynka. Przykro mi kochanie, że tak się stało.
Prezeska pochyliła się, żeby ciało kotki zawinąć w ręcznik i zanieść na pobocze i wtedy maleństwo lekko uniosło główkę.
- Ty żyjesz…
Nie wiemy ani skąd się maleństwo wzięło, ani dlaczego leżała w bezruchu pośrodku drogi, przeżyła zapewne dlatego, że był to właśnie sam środek, auta jadące w przeciwnych kierunkach ją po prostu omijały. Maleństwo kiedy usłyszało głos człowieka dość żwawo próbowało się podnieść i zaczęło miauczeć. A dotknięta ręką dziarsko stanęła na trzy nóżki podwijając czwartą. Jedynym wytłumaczeniem, dlaczego tak leżała był śmiertelny strach, widziała światła mijających ją aut, słyszała warkot silników i panicznie bała się ruszyć. Czasem stworzonka, które nie dają rady poradzić sobie z lękiem wpadają w stupor, taki stan otępienia. Ludzki głos i dotyk wystarczył, żeby kocie dziecko odzyskało kontakt ze światem, bez problemu i z wyraźną radością obrazowaną mruczeniem dała się wziąć na ręce i zanieść do samochodu.
Była dość chłodna i miała sporą ranę po wewnętrznej stronie uda, ale poza tym wyglądała zupełnie dobrze, nawet futerko miała czyste, jak domowy kotek… Małe całą drogę do lecznicy całodobowej ugniatało ręcznik, który w pierwotnym zamiarze miał być jej całunem, mruczało i wdzięczyło się do nowopoznanych cioć. Nie wyglądała już ani na przestraszoną, ani nawet na obolałą.
W lecznicy okazało się, że ma uszkodzoną nasadę kości udowej, ranę na udzie i lekką hipotermię. Łapkę, żeby uratować trzeba pilnie poddać bardzo drogiej operacji, maleństwo spędzi w lecznicy jakieś 3 tygodnie. Musimy ją też odrobaczyć, odpchlić, zaszczepić, wysterylizować i przebadać pod kątem chorób zakaźnych. Błagamy Was o pomoc, sami nie damy rady udźwignąć takich kosztów...
Ładuję...