Strona korzysta z plików cookies w celu realizacji usług i zgodnie z Polityką Plików Cookies.
Nie masz jeszcze konta na RatujemyZwierzaki.pl?
Panią Walentynę, która chce być nazywana Walą poznaliśmy na granicy z Ukrainą w środku nocy, bo granicę przekraczała jakoś o 2:00. Wyjechaliśmy po nią i jej kotki z Warszawy. Nie znaliśmy się wcześniej, kontakt był „przez osobę, która znała osobę znająca osobę”.
Kiedy ją pierwszy raz zobaczyliśmy wydawała się o wiele starsza, nie odzywała się, patrzyła przed siebie, za nią w aucie były transportery z kotkami a na kolanach mały kundelek. Wala nigdy by nie wyjechała z Ukrainy gdyby nie mogła zabrać ze sobą swoich zwierząt. Wystarczyło odjechać kilkaset metrów od granicy i powoli jej twarz zaczęła ożywać. A po godzinie się już uśmiechała. Od tamtego dnia minęły dwa tygodnie i dziś wiemy już o Wali dużo więcej. Jest bardzo pogodną, energiczną i skłonną do żartów osobą.
Przez pierwsze dni rozmawialiśmy tylko o bieżących sprawach, przede wszystkim o kotkach, którym u siebie w Ukrainie pomagała. O nic nie pytaliśmy, a ona sama potrzebowała kilku dni, żeby mówić o tym jak wyglądało jej życie w kraju ogarniętym wojną, o tym jak bardzo się bała, że nikt nie udzieli schronienia jej i jej kotkom w obcym kraju, o tym jak się bała, że w końcu jakaś rakieta uderzy w jej dom.
Wala zabierała koty z ulicy, leczyła, sterylizowała i oddawała do adopcji, zajmowała się tym od lat. Prócz jej przeznaczonych do adopcji podopiecznych, których już poznaliście z Walą przyjechało pięć jej prywatnych kotków. Dla siebie zostawiała takie najbiedniejsze, których nikt nie chciał – nastoletniego dziadziusia, koteczkę z bardzo poważną atypią oskrzeli, kocią babunię, kocurka bez oczka i kotkę z wiecznym stanem zapalnym spojówek.
Wala nie ma tutaj nikogo, tylko nas, obcych ludzi, nie ma żadnych oszczędności, bo zawsze wszystko na bieżąco wydawała na kotki. Całe życie pracowała jako pielęgniarka i okazuje się, że nie tylko w Polsce emerytury pielęgniarek nie są delikatnie mówiąc atrakcyjne. Wspólnymi siłami zapewniliśmy Wali i jej kotkom dach nad głową i utrzymanie, ale jej podopieczni wymagają leczenia i bardziej zaawansowanej diagnostyki.
Na początek musimy opłacić ich odrobaczenie i zabezpieczenie na pchełki, tak na wszelki wypadek, bo skórę mają czyściutką. Musimy całą piątkę zaszczepić. Jednak to nie są ogromne koszty, problem pojawia się z wraz z koniecznością opłacenia badań i zabiegów. Kociego dziadziusia i babunię musimy bardzo pilnie zabrać na zabiegi do stomatologa, mają poważny kamień nazębny, bolą je dziąsła i zapewne stracą część zębów. Zanim podamy im narkozę musimy zbadać ich krew. Musimy kotkę z chorymi oczkami pokazać okuliście. Kociczkę z problemami z oskrzelami musimy umówić do specjalisty, bo może uda się jej jakoś ulżyć i nie będzie miała wiecznie świszczącego, rwącego oddechu.
O ile adopcyjni podopieczni Wali są w ogólnym dobrym stanie o tyle jej prywatne kotki naprawdę potrzebują bardziej zaawansowanej pomocy weterynaryjnej. Wala nam cały czas nam dziękuje za każdą drobnostkę, nikt nie chciałby na pewno być na jej miejscu, w obcym kraju nie znając nawet języka.
Nie jesteśmy w stanie sprawić, żeby wojna się skończyła i żeby mogła wrócić do domu, ale możemy przynajmniej poprawić byt jej ukochanych zwierząt. Nie jesteśmy jednak w stanie zrobić tego sami, potrzebujemy Waszej pomocy…
Ładuję...