Strona korzysta z plików cookies w celu realizacji usług i zgodnie z Polityką Plików Cookies.
Nie masz jeszcze konta na RatujemyZwierzaki.pl?
Dziękujemy za wasze wsparcie dla kociaków, które musiały czekać w kolejce po pomoc. Gdyby nie wy, nigdy tej pomocy by nie doczekały. Proces socjalizacji kotów trwał długo, ale udało się! Prawie wszystkie koty znalazły nowe domy. Pod naszą opieką pozostaje już tylko jeden kot z tej grupy - Uszatek. Mamy nadzieję, że i do niego uśmiechnie się szczęście. Zobaczcie sami jaki jest fajny ;)
W końcu możemy odetchnąc z ulgą, w końcu możemy powiedzieć, że razem z kociakami powoli wychodzimy na prostą. Po długiej batalii z pasożytami, walce z nawracającymi biegunkami, antybiotykoterapii, wszystkie maluchy w końcu czują się dobrze. Są odrobaczone, zaszczepione i gotowe by iść w świat.
Równie trudnym zadaniem była socjalizacja kotów, to była ciężka wieloetapowa praca, która trwa w sumie do dziś. Kociaki nie są największymi miziakami świata, ale już nie chowają się i nie uciekają na widok człowieka. Z każdym dniem są coraz bardziej otwarte i ciekawe świata.
Kochani kolejne kotki dołączyły do rodzeństwa. Niestety część z nich się pochorowała. Są w trakcie leczenia.
Ruchliwa, wielopasmowa droga na wylocie z miasta. Tą trasą jedna z naszych wolontariuszek podąża każdego dnia do pracy. Pewnego poranka tuż przy trasie dostrzegła koty, siedziały niemal na drodze. Zatrzymała się, podeszła, ale koty uciekły. Brama była zamknięta, a za ogrodzeniem nie było nikogo, kogo mogłaby spytać o siedzące przy ulicy futrzaki. Wracając po południu z pracy, postanowiła ponowie zajechać w to miejsce. Udało jej się zastać dwoje młodych ludzi, udało się także poznać historię kotów.
Młodzi ludzie niedawno kupili tu działkę i rozpoczęli budowę domu. Koty pojawiły się ot tak po prostu, nie wiadomo skąd. Były nieufne, nie pozwalały do siebie podejść. Około weekendu majowego stadko 3 dorosłych kotów powiększyło się o 5 maluchów. Z ich relacji wynikało także, że koci problem zgłaszali lokalnemu schronisku, ale nikt nie zjawił się być, choć rozeznać się w sytuacji, nie udzielono też ludziom żadnych wskazówek co do tego, co mogliby zrobić sami. Ludzie z dobroci serca dokarmiali całe stadko, jednak gdyby nie przypadek, gdyby nie czujne oko naszej wolontariuszki, koty rodziłyby się i umierały tam, z roku na roku, z miotu na miot; dopóty, dopóki ostatni z nich nie zginąłby pod kołami rozpędzonych samochodów…
W tym miejscu drogi czytelniku pewnie spodziewasz się, że napiszemy „i tak oto mamy w fundacji nowych podopiecznych”. Niestety tym razem sprawy musiały potoczyć się inaczej. O kotach przy drodze nasza wolontariuszka dowiedziała się około miesiąc temu. Brak środków i lecznice upominające się o spłaty zaległości to był jedynie czubek góry lodowej. Nie było u nas wtedy ani kawałeczka wolnego miejsca, by przyjąć pod dach choć jedno z nich… Adopcje stanęły jak zaklęte. Na domiar złego w kilku naszych domach tymczasowych rozszalały się wirusówki, w tym panleukopenia. Na ogłoszenie o tym, że szukamy domu tymczasowego dla kotów, nie odpowiedział nikt. Stanęliśmy pod ścianą, byliśmy zmuszeni odmawiać, decydować, którym damy radę pomóc, a które mają większe szanse na to, że dożyją następnego dnia, czekając w kolejce na pomoc…
Nie zapomnieliśmy o kotach przy ruchliwej drodze, kiedy tylko zwolniło się miejsce, od razu ruszyliśmy do akcji. Miesiąc, tyle czasu trójka maluchów czekała na swoją szansę. Tak tylko trójka, bo tylko tyle zwolniło się miejsc. Zabraliśmy te, które złapały się jako pierwsze. Dwa z nich pojechały razem do jednego tymczasu, jeden do innego domu tymczasowego został dołączony do grupy szczepionych kociąt w podobnym wieku.
Jakiś czas później z obu domów tymczasowych dostaliśmy informacje o tym jak maluchy aklimatyzują się w nowym miejscu, a raczej o tym jak bardzo nie potrafią się zaaklimatyzować… Jedna i druga relacja wywołała potok łez. Maluszek, który poszedł sam, ciągle płacze, rzuca się na okno, szuka sposobu na ucieczkę, a gdy się zmęczy, wciska się w najciemniejsze kąty. Nie podejmuje relacji z innymi kotami, ani z człowiekiem, odmawia jedzenia. Maluszki, które poszły we dwójkę, krzyczą i warczą bezustannie dniem i nocą. Przy próbie podejścia stają się agresywne, drapią i gryzą, z jedzeniem też nie jest najlepiej…
Maluszki, które miesiąc temu były młodsze i zdecydowanie bardziej rezolutne, ale przez ten czas nie miały stałego kontaktu z człowiekiem, uczyły się przetrwania… Miesiąc w życiu takiego kociaka to przepaść, w której ze słodkiego przedszkolaka staje się zbuntowanym nastolatkiem… Miesiąc temu ich socjalizacja byłaby łatwiejsza. Dziś przeżywają ogromny stres, cierpią, nie rozumieją, że ktoś chce im pomóc, że chce dać im szansę na lepsze życie… A dwójka z nich na tę szansę wciąż czeka, bo nadal nie mamy ich gdzie ulokować… ale nie zapomnimy o nich.
Całą gromadę czeka jak zawsze pakiet w postaci odrobaczeń i szczepień. Te, które zostały na wolności, zostaną wyłapane i wykastrowane, odpchlone i odrobaczone, by nie mnożyć już cierpienia. Jedna z matek jest już wykastrowana i przetestowana w kierunku FelV/FiV. Ktoś powie po co, skoro wraca na wolność? Po to, żeby wiedzieć, czego nosiecielem mogą być maluchy. W końcu każdy z nich trafia do grupy innych kotów. Wolontariuszka, która wypatrzyła kociaki oraz kastrowała ich matkę popłakała się kiedy zobaczyła wynik testu. Może to dla kogoś dziwne, ale ona wiedziała, że to przepustka dla kocich malców do lepszego życia.
Te już zabrane do domów tymczasowych, ale również te, które tam zostały, potrzebują dobrego jedzonka. Nie wiemy ile czasu minie, nim nauczą się ufać i będziemy mogli szukać im nowych domów. Na to wszystko potrzebujemy jak zawsze środków finansowych, a z tymi jest podobnie jak z miejscem, wciąż ich brakuje… Dlatego znów z całego serca prosimy Was o pomoc, bo w Was przyjaciele nasza ostatnia nadzieja…
Ładuję...