Strona korzysta z plików cookies w celu realizacji usług i zgodnie z Polityką Plików Cookies.
Nie masz jeszcze konta na RatujemyZwierzaki.pl?
Pięknie dziękujemy Wam za pomoc dla Luke. Gdyby nie Wy nie mielibyśmy szans podjąć walki o życie maluszka. Kocurek jest na obserwacji po leczeniu, na razie wszystko wygląda dobrze :)
Mam na imię Luke, mam 5 miesięcy i od tygodnia powinienem nie żyć. Zupełnie nie przesadzam, ciocie mówią, że nie wierzą w to, że nadal tu jestem. Nigdy wcześniej żaden, ale to zupełnie żaden kotek chory na taką chorą, na jaką ja choruję, nie żył tak długo. Zachorowałem na coś, co się nazywa Fip. Ja nie do końca rozumiem, co to jest takiego, ale powiem Wam, że jak kotek na to zachoruje, to czuje się bardzo szybko bardzo, bardzo źle.
Kotek nie je, nie ma ochoty ani siły się bawić i najchętniej schowałby się w jakiś ciemny kącik i czekał na koniec. Poza tym skóra kotka robi się żółta i szybko rośnie kotkowi brzuszek. Tak było ze mną. Okropnie mnie wszystko w środku bolało i jedyne czego chciałem to, żeby się ten ból skończył. Ja się gorzej czułem od kilku dni, moja Opiekunka z domku tymczasowego powiedziała ciociom, że jest ze mną coś nie tak i ciocia w wujkiem zabrali mnie do lekarza dla kotków. Nikt mi nic nie powiedział, ale po ich minach ja wiedziałem, że jest bardzo źle. Pokłuli mi brzuszek i zabrali krew z łapki i już zostałem w klatce w lecznicy. Usłyszałem tylko, że już nie wrócę do domku tymczasowego…
Miałem umrzeć w ciągu kilku dni. To dlaczego żyję i jeszcze do tego proszę Was o tak ogromne pieniążki? Ciocie mówią, że gdybym zachorował pół roku temu to nie było by żadnych szans, żeby mnie uratować. Teraz jednak pojawił się lek dla kotków z taką chorobą jak moja. Ciocie nie wiedziały, czy ten lek działa i dlatego nie prosiliśmy Was o pieniążki na pierwszą dawkę, zebrały swoje pieniążki i mi ten lek kupiły. I wiecie co?
Ja żyję… Mam apetyt jak prosiaczek, nie mam gorączki, jeszcze mnie trochę boli brzuszek, bo nadal jest za duży, ale w ogóle już nie jestem żółciutki. Ja chyba zdrowieję… I dlatego ciocie postanowiły, że będziemy mnie leczyć dalej, a takie leczenie trwa trzy długie miesiące. Przepięknie Was proszę, pomóżcie mi uzbierać pieniążki na pierwszy miesiąc leczenia, na badania i na takie syropki, jakie powinien jeszcze prócz brania tego leku pić…
Kiedy jakieś trzy miesiące temu usłyszałyśmy, że w Polsce dostępny jest na Fip, absolutnie w to nie wierzyłyśmy. Nie istnieje coś takiego jak „lek na Fip”, nigdy nie istniało. Kotki, które na Fip zapadną umierają, czasem w ciągu kilku dni, czasem w ciągu kilku tygodni, ale umierają zawsze, a ich stan od pojawienia się objawów tylko i wyłącznie się pogarsza. Wiecie, to tak jakby ktoś Wam powiedział, że wynalazł perpetuum mobile, albo że widział Nessie z Loch Ness. Nikt by w coś takiego nie uwierzył…
Kiedy usłyszeliśmy od tymczasowej Opiekunki, jakie Luke ma objawy, że nie je, że się nie bawi, że się chowa a do tego nie ma żadnych objawów jakiejś „normalnej” choroby - nie kicha, nie ma chorych oczek ani biegunki to już zaczęliśmy się bać. Kiedy go zobaczyliśmy, to już wiedzieliśmy – zapadnięte policzki, żółta skóra na uszkach i wargach, gorączka, płynu nie było niby za bardzo czuć w brzuszku, ale po nakłuciu udało się pobrać próbkę – żółty, lepki, ciągliwy. Fip. Ten, kto stracił podopiecznego na Fip wie, jak choroba przebiega, jak szybko wyniszcza kotka, wie że jego ukochany podopieczny cierpiał i zazwyczaj musiał zdecydować o eutanazji. Wiedzieliśmy, że podobno lek od kilku miesięcy dociera do Polski, słyszeliśmy, że jest potwornie drogi. Od rana szukaliśmy owej magicznej substancji o nazwie GS, w lecznicach jej nie ma, trzeba ją kupić własnym staraniem.
Po dwóch dniach już mieliśmy zakupiony z pieniędzy naszych wolontariuszy maleńki słoiczek przeźroczystej, oleistej substancji. Niestety po tych dwóch dniach maluszek był już cały żółty, nawet kolor skóry wskazywał na żółtaczkę, płyn w brzuchy drastycznie przyrósł, było go wyraźnie widać gołym okiem. Zabraliśmy go z klatki do nowego domu tymczasowego tam gdzie trafiają nasze bardzo specjalnej troski kotki. Pierwszy dzień po zastrzyku nie działo się nic, Luke nie jadł, leżał wciśnięty w kąt w jednym miejscu, tracił ciepłotę, wyłączał się, umierał. Po drugiej dawce zdarzył się cud, maluszek podszedł do jedzenia i zjadł, skóra odzyskała normalny kolor…
Nie mogliśmy w to uwierzyć i nadal nie możemy, ale ten lek chyba naprawdę działa. Każdego dnia stan kocurka się poprawia, je z apetytem, zniknęła żółtaczka, płynu jest mniej, zaczyna się nawet bawić. Kuracja trwa trzy miesiące a jej koszt jest niewyobrażalny – jedna dawka kosztuje 350 zł i starcza na 4 dni. Kuracji nie można przerwać nawet na jeden dzień. Musimy maluchowi też zbadać krew i kupić suplementy na osłonę wątroby i wspomagające walkę z anemią. Bardzo chcemy Luka uratować, dla niego i dla pamięci wszystkich kotków, które na Fip odeszły.
Błagamy Was o pomoc, o życie dla zwykłego burego kociaka urodzonego na ulicy, który nawet nie zdaje sobie sprawy, że ma szansę być jednym z pierwszych kotków wyleczonych z Fip w Polsce. On sobie zresztą z niewielu rzeczy zdaje sprawę, jest tylko malutkim kotkiem, wie, że lubi wędkę z piórkami, karmę z kurczakiem i bażantem i wie, że chce żyć…
Ładuję...