Strona korzysta z plików cookies w celu realizacji usług i zgodnie z Polityką Plików Cookies.
Nie masz jeszcze konta na RatujemyZwierzaki.pl?
W imieniu kociaków uratowanych z bombardowanego Charkowa dziękujemy za pomoc. To dzięki wam te maluchy dostały nowe życie! Wszystkie są już w nowych domach :)
Życie naszych maluszków od początku nie było usłane różami. Najpierw wojna, strzały, huki, samotność... Potem długa mordercza podróż, godziny czekania na granicy, by w końcu trafić w bezpieczne miejsce. Kiedy wydawało się, że najgorsze za nimi zaczęły się choroby, jedna po drugiej. Wizyty, leki, zastrzyki, nieprzespane noce, karmienie strzykawką...
Mała Miki była najsłabsza. Wymagała dokarmiania i całonocnego czuwania. Kalcywirus kilkukrotnie atakował to drobne ciałko. Dziś jest nie do poznania! Przeżyła, wypiękniała, znalazła nowy dom!
Szczęście uśmiechnęło się także do Williego i Greya, pomimo że obaj okazali się być nosicielem FeLV, każdy z nich znalazł kochający dom.
Jedynie Bleki wciąż jakoś nie ma szczęścia...
Śliczny, tulaśny kocurek nadal jest pod naszą opieką. Dlaczego telefon w jego sprawie milczy? Nie potrafimy tego zrozumieć. Ale jako opiekunowie zapewniamy Blekiemu to czego potrzebuje. Kocurek wyrósł i przyszedł czas na kastrację. Bleki dzielnie zniósł zabieg i czuje się dobrze. Z nadzieją w oczach wypatruje swojego człowieka, a także jako ostatni z rodzeństwa nadal prosi o grosik wsparcia, by móc opłacić zaległe i bieżące faktury za leczenie i profilaktę.
Po wielu miesiącach kuracji kociaki nareszcie poczuły się dobrze. Udało się opanować grzybicę. Miki i Grej znalazły nowe domy. Willi i Bleki nadal pozostają pod opieką fundacji a kilka dni temu lekrz weterynarii dopuścił kociako do szczepienia.
Mamy nadzieję, że małymi kroczkami będziemy dopisywać happy end do tej historii. Cały czas jednak ogormnie prosimy o wsparcie - zaległe faktury za leczenie i nowe za profilaktykę wciąż czekają na spłatę...
Maluchy w dalszym ciągu są w trakcie walki z grzybicą. Zmiany powoli cofają się, a zainfekowane miejsca zarastają futerkiem. Nadal jednak kontynuowane jest leczenie.
Mamy nadzieję, że wkrótce uda się pokonać potwora, a kociaki będą mogły w końcu znaleźć kochające domy. Póki co leczymy i uzbrajamy się w cierpliwość, a Was Kochani w imieniu maluchów bardzo prosimy o grosik wsparcia.
Nasze słodkie maluchy niestety nadal zmagają się z grzybicą. Wszystkie 4 zjawiły się kilka dni temu w lecznicy. Lekarz obejrzał zmiany i wdrożył nowy schemat leczenia. Niestety przed nami długa i żmudna walka. Leczenie mogłaby przyspieszyć specjalna szczepionka przeciwgrzybicza, niestety jej cena jest zbyt wysoka, poza naszym zasięgiem... Leczymy więc w standardowy sposób i w imieniu maluszków bardzo prosimy o grosik wsparcia, by móc pokryć koszty choć tej tańszej opcji.
Maluchy wyszły z kalcywirusa a my byliśmy szczęśliwi. Niestety bardzo krótko. Kilka dni po zakończeniu leczenia na ciałkach wycieńczonych przez chorobę kotów pojawiły się dziwne zmiany. Diagnoza - grzybica...
I zaczynamy walkę od nowa...
Nasze maluszki pochorowały się na dobre. Miki i Grej gorączkują. Balckiego i Mickiego na dodatek męczy wywołana wirusem kulawizna. Po kolejnej wizycie maluszki dostały do domu arsenał leków i środków wspomagających odporność i walczymy! W imieniu naszych małych wojowników bardzo prosimy o wsparcie. Leczenie kociaków jest żmudne i kosztowne, ale chcemy zrobić wszystko by wyzdrowiały i mogły zacząć nowe życie u boku ukochanych ludzi.
W sobotę wszystkie 4 maluchy trafiły do lecznicy. Pojawiła się gorączka i kulawizna. Diagnoza - kalcywirus.
Wiemy, że to podstępna i często zabójcza choroba, zwłaszcza dla takich małych, osłabionych kociąt.
Lekarze wdrożyli leczenie i silne uodparnianie kociaków. Dostały również surowicę z p/ciałami. Stan malutkiego Mikiego jest ciężki ale walczymy z całych sił o tego słodziaka.
Sobotnie popołudnie. Troje naszych wolontariuszy odbiera na granicy w Medyce koty uratowane w bombardowanego Charkowa. Wolontariuszka dostaje informacje od ukraińskich wolontariuszy, że dotarli na granicę z dorosłą kotką i siódemką małych kociąt, trójką większych, około 8-tygodniowych oraz czwórką niespełna 6-tygodniowych maluszków. Stoją w koleje do odprawy. Kilkadziesiąt minut później dzwoni telefon „Jesteśmy po polskiej stronie, czekamy przy punkcie weterynaryjnym.”
Nasi wolontariusze ruszają czym prędzej z parkingu w umówione miejsce. Niestety okazuje się, że granicę przekroczyło tylko trzy kocięta oraz dorosła kotka. Cztery mniejsze kociaki zostały zatrzymane na granicy. Wolontariuszka odpowiedzialna za koordynację całej akcji z naszej strony, zmartwiona, dopytuje co z maleństwami. Dlaczego nie przeszły? Od ukraińskich wolontariuszek dowiaduje się, że z całych sił starają się wyjaśnić, w czym problem. Pytają, czy możemy zaczekać jeszcze około godziny?
Nasza wolontariuszka doskonale wie, że maleństwa nie mają dokąd wracać. Godzina szybko minie, zaczekamy – pada decyzja. Nasi wolontariusze przejmują koty, które przekroczyły granicę. Karmią je, dają im wodę do picia, przebierają podkłady, myją, sprawdzają dokumenty. Mija godzina, nawet nieco dłużej. Nasza wolontariuszka kontaktuje się kolejny raz ze stroną ukraińską, by dopytać co z maluszkami. Nadal próbują, nadal wyjaśniają, nie potrafią powiedzieć ile to potrwa… Pytają, czy możemy zaczekać, bo jeśli tak będą próbowali do skutku.
Nasi wolontariusze pojechali na granicę dwoma samochodami. Zdecydowali więc, że dwoje z nich - większym autem, zabierze koty, które przekroczyły już granicę, by nie musiały dłużej czekać, aż wreszcie wyprostują łapki. Jedna z wolontariuszek zdecydowała że, zostanie i będzie czekać na 4 kocięta, które utknęły na granicy – tak długo jak będzie trzeba.
Kolejne minuty... kolejne godziny... telefon nie stygł od połączeń i wiadomości. "Próbują, wyjaśniają, jeśli możesz zaczekaj jeszcze" Każda kolejna minuta stawała się wiecznością... Myśl, że kocięta miałby trafić do przepełnionego schroniska, gdzie ich szansa na przetrwanie byłaby znikoma powodowała że do oczu napływały łzy... Przejechały 1230 km, by uciec z piekła i teraz na samym końcu miałoby się nie udać?
W końcu, po ponad 5 godzinach oczekiwania, około 20:30 nasza wolontariuszka otrzymała telefon: "Jesteś gotowa na świętowanie? Nie mam dla Ciebie szampana, ale za to mam 4 śliczne kociaki! Puścili nas, idziemy do Ciebie!" Chwilę potem zadzwonił także fundacyjny telefon: "Ryczę ze szczęścia, przeszli, mam maluszki!"
Maleństwa były głodne i wycieńczone. Wolontariuszka nakarmiła je i czym prędzej ruszyła w drogę. Około 22 dojechały do Rzeszowa, do tego samego domu tymczasowego, który przyjął tego dnia niewidomą Okusię, także ocaloną z Ukrainy.
Trójka maluszków po jedzeniu nabrała sił i wtulone w naszą wolontariuszkę usnęły. Jeden z kociaków był zdecydowanie słabszy i zagubiony. Opiekę i ciepło znalazł przy niewidomej Okusi, która całą noc ogrzewała go swoim ciałem. Z samego rana natomiast trafił na wizytę do lekarza. Został nawodniony, otrzymał leki. Po lekach maluszek poczuł się lepiej. Niestety kolejnego dnia wszystkie maluszki dostały uporczywej biegunki. Natychmiast trafiły do lecznicy. Lekarze wykonali im badania. Na szczęście test na panleukopenię dał wynik ujemny, a kocięta nie miały gorączki. Ich gorsza forma wynika prawdopodobnie z niedożywienia, zmęczenia i ogromnego stresu, który przeżyły.
Nie zmienia to jednak faktu, że każdy z nich wymaga leczenia i troskliwej opieki. Przy tak maleńkich kociętach musimy niestety zakładać, że każdy, nawet najczarniejszy scenariusz może stać się faktem. Obiecujemy, że zrobimy wszystko, co w naszej mocy, by podarować tym maleństwom szczęśliwie życie! Z wytrwałością i determinacją!
A czy wy możecie obiecać nam jedno? Że wspomożecie nas w tej walce? Sił i chęci nie zabrakło nam jeszcze nigdy, niestety wciąż brakuje nam środków finansowych, by ratować kocie życie. Prosimy o pomoc!
Ładuję...