Strona korzysta z plików cookies w celu realizacji usług i zgodnie z Polityką Plików Cookies.
Nie masz jeszcze konta na RatujemyZwierzaki.pl?
Rudy złapał się pewnej karmicielce przez przypadek, podczas polowania na inną, przebiegłą kocicę. Po znieczuleniu okazało się, że z brzuszka sterczy mu niemała przepuklina, a za uszami ma okropne rany spowodowane drapaniem swędzących uszu. Kocur został zaopatrzony jak należy: kastracja, przepuklina i świerzbowiec – załatwione. Pani karmicielka odebrała go i poszła polować dalej. Przy okazji tej obławy, wykastrowaliśmy również inną kicię, która w strachu przed nami, spędziła kilka dni po zabiegu, ukryta w transporterku.
Kilkanaście dni temu ten pan kotek trafił do naszej lecznicy na kastrację. Ponieważ jest chory: kicha, kaszle i smarcze – został na leczeniu. Niestety pan kotek nie chce się z nami zaprzyjaźnić, nasza bliska obecność wpędza go w depresję, więc gdy już wyzdrowieje, wróci na swoje miejsce.
Lecz nie martwimy się za bardzo o niego, bo wiemy, że czuwać nad nim będzie dobra Duszka, która w razie jakichś kłopotów – pomoże koleżce.
Ze stada, z którego pochodzi ten kotek wykastrowaliśmy również kilka innch kotów, które wróciły na wolność, a cztery z nich zostały w lecznicy. Będziemy szukac im domów, ponieważ są oswojone i spragnione ludzkiego towarzystwa.
Kastracje kocic i kocurów idą pełną parą. Czasem jednego dnia lekarki robią po kilka operacji. Czasem trafia do nas stadko, które w życiu nie widziało weterynarza. Stadko, które mnoży się wsobnie, stadko, w którym mimo kilku ciężarnych kotek rocznie, kotów nie przybywa, albo zwiększa się o jednego – dwóch osobników, bo te tyciusie, piękne kuleczki umierają z głodu, chorób lub pod kołami aut.
One nie żalą się na los, który im zgotowaliśmy. Koty porzucone, zapomniane, urodzone dla wnusi, która jednak ich nie zechciała… Albo może i zechciała, ale ta ropa w ich oczach i nosach jest obrzydliwa! Los bezdomnych kociąt jest piekłem, którego nawet nie potrafimy sobie wyobrazić.
Maluszki rodzą się i po kilku tygodniach umierają, dosłownie zjedzone przez pchły i glisty. Umierają na infekcje bakteryjne i wirusowe, bo ich wygłodzone ciałka nie mają sił, by z nimi walczyć. Umierają, bo ich matki giną pod kołami aut lub złapane w sidła „myśliwego”.
Gdy uda im się dożyć dorosłości, bezdomne koty rzadko czegoś od nas chcą. Rzadko proszą o pomoc, rzadko szukają kontaktu z człowiekiem. Żyją sobie na uboczu, by gdy tylko osiągną dojrzałość, bezradne wobec instynktu, powołać na świat kolejne popiskujące mioty maluszków. Jednak my możemy im pomóc. Możemy zatrzymać to rozpędzone koło śmierci i cierpienia niewinnych istotek. Możemy zapobiec zapewniając kastrację.
Czekaliśmy na listę lecznic, do których będziemy mogli pokierować osoby, chcące kastrować koty wolno żyjące. Czekaliśmy już praktycznie od lutego, bo zima w tym roku taka ciepła, że koty wcześniej zaczęły swoje śpiewy. Niestety. Koronawirus pokrzyżował plany wszystkim i miejskie fundusze z bezdomnych zwierząt przesunięto na walkę z epidemią. Na co dokładnie? Oczywiście nie wiemy, wiemy jedynie, że kastracji miejskich w tym roku nie będzie.
My od kilku tygodni jesteśmy pod kreską. Nie stać nas na operacje kotów ze wszystkich zgłoszeń, jakie otrzymujemy. Nie mamy też dokąd odsyłać tych wszystkich ludzi, bo w Łodzi szanse na znalezienie organizacji, która sfinansuje zabiegi dzikusów w takiej ilości, są minimalne. Oczywiście kto może – kastruje za swoje pieniądze, lecz środowisko karmicieli, którzy najczęściej proszą o pomoc, to zazwyczaj ludzie, którzy już dawno ostatni grosz zostawili w lecznicy.
Z drugiej strony wiemy, że jeśli teraz nie wykastrujemy, za chwilkę prośby z tych o kastrację, zamienią się w takie o przyjęcie maluchów z niewidzącymi oczami, ranami, pasożytami, maluchów, które straciły matkę lub maluchów, które znaleziono w torbie na śmietniku…
Tylko z Wami możemy temu zapobiec teraz, gdy jeszcze na to czas. Prosimy w ich imieniu: pomóżcie!