Strona korzysta z plików cookies w celu realizacji usług i zgodnie z Polityką Plików Cookies.
Nie masz jeszcze konta na RatujemyZwierzaki.pl?
Cześć, jestem Franio. Do niedawna żyłem w takim swoim małym piekiełku, które zgotowali mi ludzie, którym ufałem i kochałem. Starałem się, jaki mogłem być dobrym psem. Wybaczyłem ludziom nawet to, że jak dorosłem, to mnie wyrzucili z domku na podwórko. Pogodziłem się z tym i dalej starałem się być dobrym pieskiem. Nikogo nie gryzłem, ale szczekałem, jak ktoś przychodził. Dawałem znać moim ludziom, a potem przymilałem się do gości.
Nikogo nie zaczepiałem, z nikim się nie kłóciłem. Zawsze starałem się być pogodnym i wesołym. Wiecie, ja wciąż jestem młodym psiakiem i bardzo chętnie się bawiłem, przytulałem do ludzi i szukałem u nich towarzystwa. Mimo młodego wieku z czasem zacząłem tracić wzrok, coraz mniej widziałem, nie szczekałem i czasem jak wyszedłem za podwórko, to nie umiałem wrócić.
Obcy ludzie zaczęli na mnie krzyczeć, samochody trąbić. Ktoś w końcu zamiast na mnie nakrzyczał na moich ludzi, że prawie wpadłem pod samochód i spowodowałem wypadek. Wtedy moi ludzie stracili do mnie cierpliwości i wylądowałem na łańcuchu. Nazywali mnie darmozjadem, byli źli, że muszą mnie karmić. Dostawałem jakieś resztki z obiadu, czasem bolał mnie po tym strasznie brzuszek, czasem od jedzenia czasem od jego braku, bo o mnie zapominali.
Przychodzili do mnie rzadko, o głaskaniu już nawet nie było mowy. Nim zdążyłem wyjść z budy i zorientować się, że ktoś przyszedł, zanim zdążyłem zapiszczeć, mój niegdyś ukochany człowiek już odchodził. Nie pomagało piszczenie, merdanie ogonkiem. Nikogo już nie obchodziłem.
Moim całym światem stała się buda i najbliżej dwa metry wokół niej. Szybko doszło do tego, że przestałem cokolwiek widzieć. Kierowałem się głównie słuchem i węchem. W końcu zacząłem także żałować, że mam węch, bo choć czułem, że jest jedzonko, to musiałem się gdzieś załatwiać, a że nie mogłem daleko odejść, musiałem swoje potrzeby załatwiać niemal tam, gdzie spałem. Odór był straszny, bo rzadko ktoś sprzątał.
Zacząłem już godzić się z losem, już niemal przestawałem prosić o uwagę, wychodzić z budy gdy słyszałem ludzkie głosy. Któregoś dnia, jakiś obcy człowiek podszedł sam do mnie, już nawet nie prosiłem o uwagę. Zaczął mnie głaskać i mówić do mnie miło jak dawniej moi państwo. Znów poczułem coś w serduszku. Ostatnią iskierkę nadziei. Bardzo się bałem, że na próżno, że za chwilę znów będę sam i tak do końca zbyt długiego życia.
W ciągu kilku dni zostałem uwolniony z tego metalowego łańcucha, wędrowałem z rąk do rąk, spotkałem mnóstwo miłych ludzi. Nie mogłem uwierzyć we wołane szczęście! Trochę jednak się martwiłem tymi ciągłymi przenosinami. Wiecie, my pieski bardzo lubimy czuć stabilizację, tylko wtedy czujemy się bezpiecznie. A tu obce miejsca, obcy ludzie, choć wszyscy mili to czułem wielką niepewność.
W końcu trafiłem tu do azylu, gdzie również są bardzo miłe ciocie. Jestem tu już od kilku dni. Mam dużo przestrzeni, ciocie mnie odwiedzają, dają dobre jedzonko i przytulają.
Zapewniają, że znajdę domek, będę znów kochany, znów będę mieszkał z nowym ukochanym człowiekiem domku. Ale podsłuchałem, że to może długo potrwać, bo ludzi, którzy kochają ślepe pieski, jest bardzo mało, a takich piesków jak ja bardzo dużo.
Przede mną są też badania, okulista, kastracja i szczepienia, odrobaczanie i zabezpieczenie od kleszczy. To wszystko kosztuje dużo pieniędzy. Czuje, że znów sprawiam kłopoty, że znów zawodzę ludzi.
Ale ciocie mówią, abym się nie martwił, tylko ślicznie poprosił o pomoc, a z pewności znajdą się ludzie, którzy, choć nie mogą mnie adoptować, to pomogą opłacić moje badania. Mam nadzieje, że naprawdę tam gdzieś jesteście i pomożecie mi i ciociom, abym nie był dla nich ciężarem
Bardzo Was proszę, wpłaćcie dla mnie, choć drobną sumę.
Ładuję...