Strona korzysta z plików cookies w celu realizacji usług i zgodnie z Polityką Plików Cookies.
Nie masz jeszcze konta na RatujemyZwierzaki.pl?
Dziękujemy serdecznie za wsparcie dla Pana Leszka i jego zwierząt. Jak zwykle okazaliście ogromne serce i chęć pomocy i pokazaliście ze ważne są i zwierzęta i ludzie. Aktualnie trwają rozmowy z Panem Leszkiem. Serdecznie dziękujemy i życzymy Panu Leszkowi siły i uśmiechu na codzień.
Słyszeliście pewnie, że historie lubią powtórki. Zanim opowiem Wam historię Pana Leszka, chciałabym napisać Wam o innym starszym człowieku, którego kiedyś spotkaliśmy na swojej drodze. To było wiele lat temu, mała wieś pod Poznaniem. Dostaliśmy prośbę od policji, aby rozwiązać jakoś sytuację Pana Stanisława, który ma konie i „rozbija system” swoim zachowaniem. Stary dom z czerwonej cegły, zmurszałe płoty, zielona ławeczka przed gankiem. A na niej uśmiechnięty, energiczny staruszek, który wyściskał nas na powitanie, dał herbatę, ciasto i zaserwował w jednym kawałku historię swego życia. Pomarszczone ręce były pełne zajęć. Kiedy pokazywał nam obejście, nieustannie coś robił, a to podniósł wiaderko, a to dolał wody psom, albo wywinął miotłą kilka razy. Nie wyglądał na bandytę.
Tak więc na miejscu poznaliśmy takiego bajkowego dziadka, który codziennie rano wstaje tylko dla swoich koni. Tak, to był jedyny powód, co wielokrotnie podkreślał. Co prawda miał wnuki, ale mówił, ze tylko czekają na jego emeryturę – a on co miesiąc wydaje ja na konie i dopóki żyje, tak będzie. Czasem widać było zmęczenie w jego oczach, takie fizyczne. W końcu pokolenie Pana Stanisława łatwego życia nie miało. Kiedy jednak tylko poruszaliśmy temat koni, Pan Stasiu promieniał i się ożywiał. Miał ponad 80 lat, może 90, już dziś nie pamiętam. Energią przebijał nas wszystkich. Nie wyglądał na bandziora, z którym policja mogłaby mieć problem..
Cały dzień zszedł, zanim dowiedzieliśmy się, o co w ogóle chodzi, bo tam gdzie policja widziała problem, Pan Stanisław go nie dostrzegał. Wychował się i żył w innych czasach. Otóż kilka koni co rano opuszczało gospodarstwo i wraz z Panem Stasiem udawały się do lasu, gdzie wiodły szczęśliwe życie aż do zmierzchu. Cały dzień chodziły po pobliskich 60 hektarach, a wieczorami wracały do swojej obórki. Stanowiło to jednak problem dla wszystkich, bo zgodnie z przepisami konie nie mogą używać takiej wolności. Pan Stanisław nie mógł również zrozumieć, jak przy jego gospodarstwie można było wybudować trasę szybkiego ruchu. Rozwój cywilizacji nie budził jego entuzjazmu. Tęsknił za prawdziwą polską wsią, spowitą fauną i florą, za zapachem traw, zapachem porannej rosy i pieczonego chleba.
Chcecie wiedzieć, jak się skończyła ta historia? Odwiedziliśmy Pana Stanisława i jego konie jeszcze wiele razy. Nawiązaliśmy tam wieloletnią współpracę z Ochotniczymi Hufcami Pracy, którzy pomogli nam postawić ogrodzenie dla koni – do dziś mamy bardzo bliską współpracę. Wypiliśmy ze sto herbat, i tyle samo razy uściskaliśmy Pana Stasia na powitanie, i na pożegnanie. Może dlatego, że tak bardzo przypominał nam czasy naszego własnego, beztroskiego dzieciństwa..
Pan Stanisław zmarł kilka miesięcy później. O jego śmierci dowiedzieliśmy się tydzień po pogrzebie. Nigdy nie zastosował się do wytycznych z urzędu. Jak tylko konie wygryzły trawę wewnątrz wybiegu, jaki postawiliśmy, znowu wziął Pan Stanisław swojego czerwonego, podrdzewiałego składaka i wraz z końmi wyruszył do lasu. Wiele razy nam powtarzał, że konie są jego jedynym powodem, by rano wstać. Jedynym, który sprawia, że się uśmiecha. A kiedy bierze swój stary, skrzypiący rower i jedzie leśnymi dróżkami za swoimi końmi, to czuje się jak młodzian, czuje, że żyje, ma siły by pokonać maraton.
Konie mu odebrano, prawie siłą. Dwa trafiły do nas. Pamiętam łzy w jego oczach, kiedy je ładowaliśmy. Wziął mnie za rękę i powiedział tylko cicho „dziecko, ja wszystko wiem, dbajcie o nie, tylko dbajcie..”. Cały się trząsł. Nie mogliśmy nic zrobić, jak tylko o nie zadbać, bo prawo było po stronie urzędników. Nie wiemy, gdzie pojechała reszta jego koni. Ale kiedy przyjechaliśmy do niego kilka dni potem, nie miał już siły wstawać z łóżka. Rodzina nie chciała nas więcej wpuszczać na teren. Na naszym ostatnim spotkaniu pokazywaliśmy Panu Stasiowi zdjęcia jego koni na naszych wybiegach i patrzyliśmy, jak po pomarszczonych, starczych policzkach ciekły mu łzy.
Minęło wiele lat. Nigdy o Panu Stasiu nie zapomnieliśmy i opowiadamy jego historię wielu ludziom. To trochę opowieść o sile miłości, trochę o bezsilności, trochę refleksja nad tym, w jakim kierunku idzie ten świat.
Kilka dni temu zadzwoniła do nas Ewa spod Zielonej Góry, która działała z nami za naszych zielonogórskich czasów. Poprosiła o pomoc dla Pana Leszka, swego sąsiada.
My natychmiast wróciliśmy pamięcią do czasów Pana Stanisława, który machał nam energicznie ręką na powitanie jadąc leśną ścieżką na swoim składaku, z beretem zawsze przekrzywionym na jedną stronę.
Pan Leszek za moment będzie obchodził 70 urodziny. Mieszka w starym domu. Sufity i stropy podtrzymuje własnymi konstrukcjami. Jest biednie, chociaż Pan Leszek ogarnia całość jak może.
Pieniędzy nie ma wiele. Jest za to dużo samotności. Bo chociaż starość samotna być nie musi, to ta akurat jest. Są też dwie protezy, zamiast nóg takich, jakie mam ja i masz Ty. Bo Pan Leszek stracił obydwie nogi wiele lat temu w wyniku choroby. Kiedy jakiś czas temu przycięto mu kikuta, stracił również zupełnie równowagę, więc teraz porusza się o dwóch kulach. Po terenie zaś jeździ skuterem inwalidzkim, takim trzykołowym. Za chwilę jeździć nie będzie, bo skuter się psuje, ma już swoje lata i jest intensywnie użytkowany.
Powiedziałbyś, że przecież jest MOPS, który powinien pomóc. I masz rację. Tylko, że jedynym powodem, dla którego Pan Leszek wstaje, są jego trzy konie. Jak sam przy nas stwierdza, nie chce żyć, jeśli je straci. Nauczeni doświadczeniem sprzed lat – wierzymy mu bezgranicznie. Jeśli MOPS przydzieli mu mieszkanie – nie będzie mógł zabrać końskich przyjaciół ze sobą. On wtedy nie chce dłużej tu egzystować. Sytuacja bez wyjścia. Stary dom, w jakiej mieszka Pan Leszek – to potrzeba rzędu milionów. Nie, nie chcemy go remontować. Nie mamy takich możliwości, ani nie po to działamy, aby remontować zabytki. Wymyśliliśmy, aby kupić Panu Leszkowi dwa kontenery mieszkalne i w pełni je dla niego urządzić. Choć dziś Pan Leszek nie jest pewien czy chce zamienić ten stary dom na dom kontenerowy. Pewnie, że to żaden luksus, ale nie widzimy innego rozwiązania. Nie chcemy za kilka tygodni usłyszeć, że Pana Leszek stracił motywację do życia. Nie wolno odbierać jej starszym ludziom, często tak niewiele jej mają. Chcemy też kupić Panu Leszkowi nowy skuter, bo jeśli ten wysiądzie – nie będzie w stanie się poruszać.
A kim są przyjaciele Pana Leszka? To konie dziś już wiekowe, najstarszy ma 34 lata, jest niewidomy i cierpi na końską astmę, ale drogie leki nawet nie leżą w sferze marzeń Pana Leszka. Konie potrzebują wizyty kowala i weterynarza. Stajnia w której mieszkają również jest bardzo stara. Brakuje większych zapasów owsa, brakuje. Wiele tu wkoło brakuje. Poza sercem. Pan Leszek mówi o koniach, że to jego dzieci.
O domu, że może się nawet zawalić, on nigdy koni nie zostawi.
Nie wiem, kim jesteś, Ty który to czytasz. Może właśnie stoisz w kolejce, w maseczce i rękawiczkach, i jesteś czterdziesty ósmy do wejścia za próg sklepu. Może właśnie wieszasz świeżo wyprane firanki i czytasz sobie jednym okiem newsy w sieci. A może szukałeś, Czytelniku, jakiejś książki czy muzyki w sieci, a może zabawki dla dziecka. Nie chcę Ci zajmować Twojego czasu, bo teraz są święta, bo to czas dla Twoich bliskich. Ale pomyślałam, że możemy razem niewielkim kosztem sprawić, że ktoś poczuje w te święta nadzieję, że świat ma szansę iść w lepszym kierunku, niż idzie. Bo starsi ludzie i ich marzenia też się liczą. Nawet jeśli te marzenia mieszkają w starym domu, a starość straciła nogi. To wielkie serce bije, i znalazło sobie trzy powody by bić. Utrzymaj z nami to bicie.
Prosimy, wpłać kwotę, jakiej nie odczujesz. Wpłać dla Pana Leszka 2 zł, albo 5 zł. Tyle, ile możesz. Pomożemy na tyle, na ile zbierzemy. Chcemy kupić skuter, aby Pan Leszek mógł się poruszać. Chcemy kupić dwa moduły kontenerów mieszkalnych. Chcemy postawić koniom nową wiatę. Chcemy wezwać kowala, weterynarza, kupić leki dla konia, który się dusi. Chcemy zrobić coś. Cokolwiek. Byle nie być bezsilnymi. Bo wiemy doskonale, co się dzieje, kiedy z oczu znika to, co dla nas najważniejsze. Do dziś pamiętam zapach liściastej, parzonej herbaty u Pana Stanisława. To każe nam pamiętać, co jest w życiu ważne.
No i przypomina nam, że każdy z nas kiedyś będzie stary i zdany na innych. Oby inni wtedy podtrzymywali bicie naszego serca tak, jak my dziś tego starszego człowieka na czerwonym skuterze przemierzającego swe podwórze. Obyśmy mieli co najmniej tyle motywacji do życia, co ma on.
Ładuję...