Strona korzysta z plików cookies w celu realizacji usług i zgodnie z Polityką Plików Cookies.
Nie masz jeszcze konta na RatujemyZwierzaki.pl?
Kotka na J. okazała się być jeszcze cięższym przypadkiem niż się nam wydawało. Standardowe leczenie okazało się w jej wypadku nieskuteczne, w głębi ucha cały czas zbierała się ropa i mimo antybiotykoterapii nie dało się tego przerwać.
W tej sytuacji nasz chirurg podjął decyzję o wykonaniu zabiegu o niezwykle poetyckiej nazwie: "Amputacja zewnętrznego przewodu słuchowego, trepanacja i drenaż puszki bębenkowej".
Po zabiegu kotka jeszcze jakiś czas miała dren, na szczęście nie udało jej się go sobie wyrwać. Jeszcze jakiś czas antybiotykoterapii - i po kolejnej kontroli okazało się, że ropy wreszcie nie ma, znikł stan zapalny - i kotka może w miarę normalnie funkcjonować.
Mieszka teraz w fundacyjnej kociarni i uczy się na nowo chodzenia, wspinania i kociego życia. Ludzi traktuje na razie nadal z dużym sceptycyzmem, ale nie próbuje nas atakować, a i my na razie nie próbujemy na siłę przełamywać jej oporów.
Niewątpliwie jest to zwierzak, który dożywotnio musi przebywać w zamkniętej przestrzeni, jest i będzie już zawsze trochę niezborna ruchowo. Ale żyje, czuje się dobrze i zdecydowanie jest na prostej.
A my musimy "tylko" spłacić za nią rachunek u lekarza. No i oczywiście zapewnić jej sensowne warunki. Mamy w planach stopniowe oswojenie zwierzaka, wolontariusze wymyślili dla niej już nawet nowe imię: Słoneczko.
Prosimy o wsparcie!
Jeśli wydaje Ci się, że pozycja kota na zdjęciu jest nieco dziwna - masz rację. Ale to naprawdę nic w porównaniu ze stanem kota na wejściu do fundacji! Początkowo patrzyła tylko w sufit. Nie umiała opuścić głowy. Przewracała się przy każdej próbie przesunięcia się. Absolutnie nie miała pojęcia, w którą stronę powinna się przemieścić, by oddalić się od tej paskudnej wyciągającej się w jej stronę ręki.
I ta agresja! Gdyby była w stanie - zabiłaby nas od ręki! Do dziś, a minął już ponad miesiąc, jest jednym z najtrudniejszych w obsłudze kotów w naszym szpitaliku. Nosi nieoficjalne bardzo mało cenzuralne imię na "J";), a co młodszym wolontariuszom jest pokazywana jako wzorzec agresji. Wspólnymi siłami - doprowadziliśmy ją do stanu całkiem niezłego. Nauczyła się już całkiem nieźle jeść z misek, o ile są umocowane przy samej podłodze. Korzysta z kuwety. Potrafi do niej sama wejść i wyjść.
Nauczyła się też znakomicie uciekać w momencie, gdy nachodzi czas zastrzyków. Wydawałoby się, że upolowanie w podbierak niepełnosprawnego kota siedzącego w klatce jest zadaniem dość trywialnym - o, nie! Cała rzecz w tym, że ona reaguje kompletnie nieprzewidywalnie. Dla nas i dla siebie - mamy zdanie, że ona sama nie do końca wie, czy skacze w górę, w dół czy w boki. W każdym razie - leki dostaje, codziennie.
Według wstępnych prognoz - jeszcze ładnych kilka tygodni. Nie wiemy, czy uda się przywrócić ją do normalności, raczej będzie musiała zostać w zamkniętym pomieszczeniu (lub azylu z wolierą), bo pewnie nie będzie w stanie unikać zagrożeń. Ale widzimy już, że może żyć - jeść, pić, kontaktować się z innymi kotami. Czyli żyć w miarę szczęśliwie - i do tego będziemy dążyć. Ale czeka nas jeszcze długa droga, na którą musimy zebrać finanse. Leczenia nie możemy przecież przerwać. Z góry dziękujemy za Wasze wsparcie!
Ładuję...