Strona korzysta z plików cookies w celu realizacji usług i zgodnie z Polityką Plików Cookies.
Nie masz jeszcze konta na RatujemyZwierzaki.pl?
Redutka, Ordonek i Cytadelka pięknie Wam dziękują za pomoc, bez Was nie miałyby szansy na normalne życie. Kocięta są już gotowe do adopcji i szukają swoich domków na zawsze :)
Na początku to sobie z tego zupełnie nie zdawaliśmy sprawy, ale teraz to już rozumiemy, że chyba gorszego miejsca na wychowanie nas nasza mama znaleźć nie mogła. Wiecie, duże bardzo miasto, ogromna ulica, tak szeroka, że obok siebie może na niej i sześć samochodów jechać, z drugiej strony wjazd do takiego miejsca, gdzie mnóstwo ludzi robi zakupy i jeżdżą tam cały czas a pośrodku malutka wysepka, na wysepce klombik a w tym klombiku my – nasza mama i nas troje.
Teraz wiem, że każde z nas zginęłoby tam pod kołami samochodów. Jednak kiedy w tym klombiku siedziałam, nie miałam o niczym pojęcia, nie wiedziałam, że świat jest dużo od tej roślinki większy. Jestem najbardziej ciekawska z całego rodzeństwa i pewnego dnia postanowiłam wyjść kawałek dalej i zobaczyć, co tam jest.
Na szczęście zobaczył mnie miły pan, który poszukał dla nas pomocy. To znaczy, żeby było jasne, my to na początku wcale tego zainteresowania jako pomoc nie odbieraliśmy. Przyszli ludzie, nęcili zapachami jedzonka, wołali, kiciali, ale my tacy głupi nie byliśmy. To znaczy może nie do końca – ja trochę byłam, bo jak poczułam zapach mięska to powoli wyjrzałam i zobaczyłam, że jedzonko jest, a ludzie są daleko. Powoli wyszłam kawałek dalej i bacznie ich obserwowałam, patrzyli nam mnie, ale nie próbowali podejść. Dobra, zdążę złapać to mięsko i uciec z powrotem, kotki są dużo szybsze niż ludzie. I pobiegłam nadal na ich spoglądając. Pomyślałam biegnąc, że te ludzie to jakoś za bardzo mądre nie są, bo nawet nie drgną, nie próbują nawet mnie złapać. Dobiegłam do mięska, złapałam je i… trach… metaliczny dźwięk jakby się świat walił.
Rzuciłam się do ucieczki, ale wtedy dopiero zobaczyłam, że jestem w jakiejś klatce z metali i nie mam wyjścia tam, skąd przyszłam, a ludzie już biegli w moją stronę… Byłam zła na siebie i przerażona, syczałam, straszyłam ich z całych sił, ale w ogóle się nie bali. Zawieźli mnie do lecznicy dla kotków, dali jeść i pić. Trochę się już mniej w takim razie na nich gniewam, a następnego dnia to się już nie gniewałam wcale. Smutno mi było tylko samej w tej wielkiej klatce. Po dwóch dniach jednak się ucieszyłam – ciociom na takie samo mięsko udało się nabrać i mojego braciszka i siostrzyczkę :) Teraz całą trójką czekamy na jakieś rzeczy, które ciocie muszą nam zrobić i potem już będziemy mogli poszukać naszych domków na zawsze.
Kocia mama została odłowiona jako ostatnia, kilkanaście dni po dzieciach. Jest zupełnie dzika, zostanie wysterylizowana, ale domu szukać nie będzie. Za to maluszki - Redutka, Cytadelka i Ordonek są słodkie, zdrowe i wesołe. Nie mamy pojęcia czemu kotka postanowiła urodzić i wychować malce w klombie koło centrum handlowego tuż obok jednej z większych ulic w Warszawie. To, że kociaki nie zginęły pod kołami, to zasługa tylko tego, że były za małe, żeby się przemieszczać i tego, że od razu, kiedy zostały zauważone, fajni ludzie zabrali się za ich łapanie. Zanim kocięta trafią do adopcji, musimy je odpchlić, odrobaczyć porządnie, przebadać i zaszczepić no i opłacić ich tygodniową kwarantannę w lecznicy.
My naprawdę jesteśmy bez grosza, nie przyjmujemy nowych kotków, bo nas na nie stać, ale te kruszynki nie mogły tam zostać, czekałaby je tylko śmierć. Błagamy Was o pomoc…
Ładuję...