Strona korzysta z plików cookies w celu realizacji usług i zgodnie z Polityką Plików Cookies.
Nie masz jeszcze konta na RatujemyZwierzaki.pl?
Dzięki Wam nasze potrzeby mogą być realizowane, Zwierzaki są nakarmione, zaopiekowane i kochane. A my możemy być spokojniejsi wiedząc, że mamy Was po swojej stronie.
Nasza suczka Marta ma się dużo lepiej i nawet nie widać już po niej oznak choroby, mimo tego że cały czas jest w trakcie leczenia.
Nasza Kaja cały czas śmiga z opatrunki na tylnych łapkach i tak już pewnie zostanie, ale rany się goją, a ona coraz weselej bawi się ze swoimi kumplami.
Nie zmieniło się to, że nasz Azyl nadal przyjmuje tylko nagle przypadki, ponieważ nie możemy sobie pozwolić na pogłębianie długów, dopóki te, w których tkwimy, nie zostaną spłacone...
Dziękujemy, że jesteście z nami i otwieracie swoje serca dla zwierząt. Mieć takich ludzi u boku to prawdziwy skarb!
Kochani, dzięki Wam udało nam się w ostatnich miesiącach opłacenie zaległości za stałe koszty, które generują nasi podopieczni.
Udało nam się uregulować faktury za dwa transporty siana i słomy, kupić ponad 50 paczek pampersów dla Rysia i Ząbka oraz zrobić badania krwi najstarszym rezydentom i szczepienia wszystkich stałych podopiecznych!
Przez Azyl przewinęło się 17 nowych zwierzaków. Między innymi dwa pobite kundelki, osierocone 15-dniowe szczeniaki, niewidomy Trello, staruszek Morbi czy porzucona kotka ze stacji benzynowej.
Cały czas działamy na pełnych obrotach, chociaż przyjmujemy tylko przypadki wymagające pomocy natychmiastowej, ponieważ nasza sytuacja finansowa zmusiła nas do ograniczenia przyjęć każdego zgłoszenia.
Nasza rezydentka Kaja zafundowała nam dużo stresu kolejnym urazem łapy, a Tajger - bokserowaty staruszek posypał się zdrowotnie i od miesiąca szukamy przyczyny, ponieważ żadne badania nie dają konkretnej diagnozy. To wszystko? W dodatku Marta, suczka z Ukrainy zaczęła chorować i zdiagnozowano u niej dirofilarię - chorobę egzotyczną przenoszoną przez komary.
Myślicie, że uda nam się odbić od dna i pomagać dalej?
Kochani, ogromnie dziękujemy za wsparcie, które do tej pory nam okazaliście. Gdyby nie Wy,nie mielibyśmy szans na utrzymanie azylu. Od września upłynęło już trochę czasu, a my nadal borykamy się z ogromnymi problemami. Doszły kolejne faktury, więc znowu jesteśmy w punkcie wyjścia:( zdajemy sobie sprawę,że prowadzenie azylu to ciągły stres,ale powoli nie dajemy już rady. Trafiają do nas takie przypadki,że nie mamy serca odmawiać...
Jeśli chcecie,żeby nasze miejsce nadal pozostało na mapie miejsc, które niosą pomoc zwierzętom - pomóżcie nam dalej robić to,co kochamy i umiemy najbardziej - ratować naszych braci mniejszych ❤️
W naszym Azylu przebywa ponad 120 zwierzaków, z czego ponad połowa to stali podopieczni 💔 Kryzys w azylu jest ogromny, rezydenci proszą o Twoją pomoc! Boimy się każdego kolejnego dnia. Koszt utrzymania Azylu po podwyżkach to 50 tysięcy na miesiąc❗
Ostatnie dni przyniosły nam wiele trudnych przypadków... Wiemy, że bez Was nie damy rady. Dwa złamane kręgosłupy, łapa do amputacji... eutanazja. Każdy przypadek to 4 różne historie, a takich historii w tym miejscu jest tyle, ile istot, które z nami mieszkają. Jesteśmy wtedy, kiedy ludzie zawodzą, porzucą, zostawią umierające zwierzę na drodze... Tak, jak na przykład ostatnio Ryś czy Piotr:
W Azylu Fundacji Masz Nosa mieszkają zwierzaki po wypadkach drogowych, odebrane interwencyjnie, znalezione na ulicy czy oddane po śmierci właścicieli. Utrzymujemy się tylko i wyłącznie z darowizn i zbiorek na portalu RatujemyZwierzaki. Pokazujemy naszym podopiecznym czym jest miłość, pełna miska bądź koryto oraz zaufanie. Tutaj odważniejsze psiaki przekonują lękliwe, że dotyk może być przyjemnością, ptaki pokazują innym, jak opalać skrzydła pod gołym niebem, natomiast nasza kocia ekipa uczy nowo przybyłe czworonogi życia w stadzie. Traktujemy ich jak swoją rodzinę. Część z podopiecznych czeka na swoje domy adopcyjne, jednak mamy również stałych rezydentów. Poniżej parę wybranych historii.
Bubu
Bubu to rezydent azylu Masz Nosa. Jest z nami od 6 lat. Jego historia zaczyna się od tego, że został znaleziony przywiązany sznurkiem do kaloryfera. Po przygotowaniu go do adopcji, znalazł się dom, w którym Bubu miał spędzić resztę swojego życia. Niestety, podczas spaceru uciekł. Trafił z powrotem do Azylu i nie został już adoptowany. Bubu cierpi na dyskopatię. To choroba kręgosłupa, która daje szereg neurologicznych objawów. Wynika ona z wypadnięcia lub przesunięcia tarczek międzykręgowych w kręgosłupie, co prowadzi do ucisku na rdzeń kręgowy i dolegliwości bólowych. W ciągu dwóch lat przeszedł dwie kosztowne operacje, których łączna kwota wynosiła ponad 20 tysięcy złotych. Po drugiej obrażenia były na tyle rozległe, że nie mieliśmy pewności czy wróci do stu procentowej sprawności i czy będzie kontrolował oddawanie kału i moczu. Udało się! Bubu musi mieć ograniczony ruch, nie może biegać po schodach, skakać, ale jest sprawny. W każdej chwili choroba może kolejny raz dać o sobie znać, ale na ten moment Bubu śmiga szczęśliwy po Azylu.
Brendon
Brendon przybył do nas z Ukrainy, w trakcie pierwszego konfliktu w 2016 roku. Był w stanie, w którym, gdzie na podstawie otrzymanego zdjęcia nie dało się zrozumieć ilu łap mu brakuje, a ile mu pozostało... Widzieliśmy natomiast otwarte rany, nienaturalnie wygięte kończyny, a przede wszystkim - jego wolę życia. Słyszeliśmy mnóstwo złych słów o tym, że męczymy zwierzę dla własnej ambicji, a nawet gorsze... Jednak TA wola życia bijąca z jego zmasakrowanego ciała była tak wielka, że zapadła decyzja o leczeniu i rehabilitacji. Psiak ma amputowane obie tylne łapy, a także przeszedł operację wyszycia cewki moczowej, ponieważ uszkodził ją w bólach fantomowych odgryzając sobie penisa.
Obecnie Brendon żyje, ma się świetnie i bryka z kolegami... na dwóch przednich łapach! Jakiś czas temu sprezentowaliśmy mu wózek, ale nie wiedział, co z nim zrobić i odmówił korzystania z tego cudu techniki. Ma swoje ulubione miejsce, gdzie idzie sobie, gdy jest zmęczony lub chce spokoju, by następnego dnia znów nam pokazać swój przepiękny, uśmiechnięty pysk.
Henryk
Kaja
Kaja jest ofiarą wypadku komunikacyjnego, potrącił ją samochód, a sprawca zdarzenia zbiegł z miejsca wypadku i nie udzielił jej pomocy. Ze zgłoszenia wynikało, że wypadek miał miejsce około 2 h wcześniej i otrzymaliśmy informacje, że Kaja podczas prób przemieszczania, ciągnie za sobą bezwładnie tylne nogi. Długie oczekiwanie w upale i podróż do weterynarza sprawiły, że dostała udaru cieplnego. U Kaji zdiagnozowano uszkodzony pęcherz moczowy, złamany kręgosłup na wysokości siódmego kręgu oraz zwichnięte biodro. Mieliśmy 5% szans na to, że zacznie chodzić i...udało się! Nie kontroluje co prawda oddawania kału i moczu, ale w życiu codziennym radzi sobie świetnie. Musimy zmieniać jej codziennie opatrunki na łapkach, które ściera sobie podczas chodzenia, ale jest pełnym życia, szczęśliwym pieskiem!
Lucynka
Garnek
Kolejna interwencja przyprowadziła do azylu kolejną zaniedbaną kozę. Po raz kolejny okazało się, że była to koza z niespodzianką, niestety matka nie przeżyła porodu. I tak został nam Garnek, kozie dziecko, które z powodu wrodzonego braku odporności musiało zamieszkać w domu i podlegać ścisłej kwarantannie. Garnek została wykarmiona butelką, mieszkała w psim kojcu, chodziła w pieluszce i co dnia rano decydowała, czy dziś jest bardziej kotem, czy psem, ponieważ te zwierzęta towarzyszyły jej w azylowym domu.
Bawiła się z kotami po kociemu, z psami po psiemu, tylko z jej pyszczka uporczywie wydobywało się nic innego, tylko "meeee". Pewnego dnia natura wzięła górę i garnek odkryła, co to w zapasach znaczy moc bodnięcia. W międzyczasie nabywała też odporności, zaczęła więc pierwsze wizyty na wybiegu oraz u swoich ziomków w stodole. Była zawsze grzeczna, ale nie wykazywała wielkiego zainteresowania innymi kozami. Aż pewnego dnia poznała Królika Paszteta i tak Garnek zrozumiała, że jeśli ma wybór, to ona chce być królikiem.
Teraz jest już porządnie wyrośniętą młoda kozą i mieszka na specjalnie zbudowanym wybiegu w sąsiedztwie swego ukochanego towarzysza. Nadal grzecznie kłania się innym kozom i odpowiada "meeee".
Mała Mu
Niedziela
Tarta
Dostaliśmy zgłoszenie o kocie wolnożyjącym z krwawiącą raną przedniej łapki. Tarta zamieszkiwała pustostany, obok kamienic, w samym centrum miasta. Przeszukiwaliśmy budynki, w których było pełno martwych ptaków i gryzoni. Po dłuższym czasie udało się złapać się kotkę, która przez parę godzin uciekała nam z wiszącą i krwawiącą oderwaną łapą. Okazało się, że jej łapka wymaga pilnej amputacji. Aktualnie swoje życie spędza w Azylu. Nie może wrócić na wolność, ponieważ nie poradzi sobie bez przedniej łapki. Z kotami rezydentami dogaduje się wspaniale, człowiek niestety jest dla niej nadal dużym zagrożeniem i nie pozwoliła sobie jeszcze na obdarzenie nas zaufaniem... Ciągle pracujemy nad tą relacją!
Kitluś
Prosimy Was mocno o wsparcie dla nich. Nasze ręce do pracy i Wasze wsparcie to wszystko, co mają i na co mogą liczyć. Bez Was nie zapewnimy Wam tego, co obiecaliśmy im każdego razu patrząc w ich pełne nadziei oczy...
Ładuję...