Strona korzysta z plików cookies w celu realizacji usług i zgodnie z Polityką Plików Cookies.
Nie masz jeszcze konta na RatujemyZwierzaki.pl?
Dziękujemy za pomoc kocim uchodźcom. Dzięki waszemu wsparciu tutaj, a także na poprzednich zbiórkach, udało się ocalić życie ponad 200 kotów, uratowanych od początku wybuchu wojny.
Sytuacja jaka dzieje się w ostatnich miesiącach u nas w Polsce, na naszym podwórku, nie pozwala nam pomagać dalej ukraińskim kotom. Nasze domy tymczasowe pękają w szwach i nie ma dnia by nie wpływały do nas kolejne zgłoszenia z naszego regionu. Tak złej sytuacji nie mieliśmy już dawno - koty umierają na ulicach czekając na pomoc, czekając, aż zwolni się u nas choć jedno miejsce...
Z ponad 200 kotów przyjętych z Ukrainy od początku wojny pod naszą opieką pozostaje 6. Wszystkie są zdrowe, zaszczepione, wykastrowane i czekają na nowe domy. Na zbiórce brakuje ostatnie 395 zł. Jeśli uda się je zebrać bedziemy bardzo wdzięczni, bo będziemy mieć wówczas kilka groszy by kupić tym kotom jedzenie. Dlatego ostatni raz tutaj zwracamy się z prośbą o wsparcie.
Tina, Elvis, Klara, Blue, Sasha i Uma - to imiona naszych nowych podopiecznych, którzy trafili pod nasze skrzydła z objętej wojną Ukrainy. Po 2 miesiącach przerwy, wymuszonej zmianą przepisów i oczekiwaniem na wyniki miareczkowania powracamy z pomocą.
Nasi nowi podopieczni powolutku przełamują lęk i strach i zaczynają rozglądać się za nowymi domami. My wspólnie z ukraińskimi wolontariuszami planujemy już pomoc kolejnym, dlatego bardzo prosimy o Wasze wsparcie. Chodź od wybuchu wojny minął już ponad rok, sytuacja tamtejszych zwierzaków wciąż jest dramatyczna, podarujmy więc im szansę na lepszy los.
Kilka kotów jest już po wizycie i badaniach. Całe szczęście mimo naszych obaw koty są zdrowe i czują się dobrze. W najbliższych dniach najmłodsze czeka kastracja. Mamy nadzieję, że wszystkie niebawem trafią do nowych, kochających domów, a my będziemy mogli otworzyć swoje domy i serca na pomoc kolejnym. Was cały czas bardzo prosimy o grosik wsparcia, bo tylko z Waszą pomocą działamy i możemy uratować ich życie!
Od momentu wybuchu wojny, przez rok czasu obowiązywała uproszczona procedura dotycząca przekraczania granicy ze zwierzętami, polegająca na braku wymogu potwierdzenia odpowiedniego miana przeciwciał po szczepieniu na wściekliznę. Wystarczyło by kot lub pies miał aktualne szczepienie wpisane w paszporcie. Z dniem 27 marca 2023 roku ta ulga zostaje zniesiona. Co to oznacza w praktyce? Pomoc kocicm uchodźcom będzie trudniejsza i bardziej kosztowna, choć oczywiście nie niemożliwa.
Problemem są nie tylko wyższe koszty (badanie miareczkowania poziomu przeciwciał to koszt ok. 200 zł) lecz także czas oczekiwania na wynik takiego testu. Niestety to nie są dni lecz tygodnie. Dlatego też kiedy zapytano nas czy możemy przyjąć większą ilość kocich uchodźców jeszcze przed zmianą przepisu zgodziliśmy się pomóc na większą skalę. A tak naprawdę zgodzili się nasi wolontariusze, kolejny raz otwierając swoje domy i serca dla kocich uchodźców.
W ostatnich dniach pod nasze skrzydła trafiło aż 25 kotów uratowanych z obszarów objętych wojną. To ogromna liczba, to duże wyzwanie, ale wierzymy, że z Waszą pomocą wszystko się uda. Część kotów jest gotowa by jechać do nowych domów, część wymaga jednak kastracji, drobnych zabiegów, badań. W ich imieniu bardzo prosimy o pomoc!
W sobotni poranek nasze wolontariuszki nie próżnowały. Pod naszą opiekę trafiły kolejne cztery kotki uratowane z objętej wojną Ukrainy. Poznajcie dziewczyny
Spokojna i towarzyska Anna
Sympatyczna i rezolutna Panda
Łagodna, nieco nieśmiała Szusza
Żywiołowa, młodziutka Lara
Mamy nadzieję, że z Waszą pomocą uda się podarować im lepszy los i jak zawsze bardzo prosimy o wsaprcie.
Co działo się u nas przez ostatnie dwa tygodnie? Możemy powiedzieć: bardzo dużo dobrego.
Przede wszystkim dziękujemy za adopcje naszych podopiecznych. Do nowych domów pojechały Puszek i Ugolek z poprzednich transportów oraz 8 kotów z grupy, która przyjechała do nas jako ostatnia. Z tej grupy pod naszą opieką pozostają nadal Lana i Niuniu.
Lana jest już po kastracji i czuje się dobrze.
Razem z Niuniem bardzo się zaprzyjaźnili, próbujemy więc znaleźć im wspólny dom - może z Waszą pomocą to także się uda?
Wciąż także nie ustajemy w pomocy kotom z objętej wojną Ukrainy. I choć coraz trudniej jest pomagać, mamy nadzieję, że z Waszym wsparciem uratujemy jeszcze nie jedno kocie życie!
W dniu dzisiejszym pod naszą opiekę trafiły kolejne koty uratowane z objętej wojną Ukrainy. Dojechały do nas po ponad 20-godzinnej podróży.
W ich oczach jeszcze widać strach i zagubienie, jeszcze nie rozumieją, że przyjechały tu po nowe, lepsze życie. Nakarmione, w cieple i ciszy odsypiają trudy podróży i trudy życia.
Poznajcie je. Jest ich 10.
Quini - kotka
Blackie - kotka
Luis vel. Niuniu - kocurek
Jóźni - kocurek
Sugar - kotka
Bisyk - kocurek
Sweet - kotka
Czerepaszka - kotka
Krasawik - kocurek
oraz najmłodsza, malutka kotka Lana
Ukradkiem patrzą na nas, na Ciebie, z nadzieją, że wspólnie odmienimy ich los.
Pomożemy im?
Choć właśnie mija rok, ja pamiętam ten dzień jakby to było wczoraj. Tego poranka obudziłam się w innej rzeczywistości… Obudziliśmy się wszyscy...
Po przebudzeniu odruchowo zerknęłam na telefon. „Wojna” – to hasło pojawiało się w nagłówkach wszystkich stron i portali. Pamiętam jak włączyłam kanał informacyjny w telewizji: oglądałam i płakałam... Szybko przeszło mi przez myśl „ludzie uciekają, a co ze zwierzętami?”. Ta myśl trapiła z resztą nie tylko mnie. Od rana fundacyjny czat zasypywały podobne refleksje innych wolontariuszy… Po południu już nieco spokojniej zaczęłyśmy rozmawiać z koleżanką, o tym, że pomoc dla zwierząt z terenów objętych wojną na pewno będzie potrzebna. Wtedy też zaczęłam pisać pierwsze słowa:
„A pośród wojennego koszmaru, pyłu i zgliszczy są też i one... Ciche ofiary, których nikt nie słyszy - zwierzęta.”
Tak ruszyła akcja #NAPOMOCUKRAINIE, w którą zaangażowali się wszyscy wolontariusze i wielu przyjaciół naszej Fundacji. Odzew przeszedł najśmielsze oczekiwania. Wsparcie zarówno rzeczowe, jak i finansowe było ogromne. Felineus nie był jednak wyjątkiem. Na pomoc ruszyła większość polskich organizacji pro-zwierzęcych, w tym te największe, o potężnych możliwościach. Każdego tygodnia kolejne paczki wyjeżdżały transportem humanitarnym, by dotrzeć tam, gdzie pomoc była najbardziej potrzebna. Pod opiekę Fundacji trafiło kilka uratowanych kotów. Jednak największe wyzwania nadeszły wczesną wiosną.
To był pierwszy zorganizowany transport, pierwsza taka akcja. Zgłosiłam się na ochotnika, by odebrać koty na granicy w Medyce. Spakowałam transportery, podkłady, karmę, wodę i ruszyłam w drogę – sama. Wydawało mi się, że jestem gotowa na wszystko, ale tak naprawdę nie miałam pojęcia, z czym przyjdzie mi się zmierzyć tego dnia. Dobrze, że przed samym wyjściem ubrałam cieplejszą kurtkę. Od koordynatorki transportu dostałam numer telefonu do wolontariusza z Warszawy, z którym miałam spotkać się na miejscu. Część zwierzaków miała jechać z nim, do innych organizacji, część trafić pod naszą opiekę. Na miejscu szybko zlokalizowaliśmy się z Marcinem. Zostawiliśmy samochody i ruszyliśmy pod przejście. Ukraińscy wolontariusze po drugiej stronie czekali już w kolejce przy odprawie. Kiedy zeszliśmy do „miasteczka” kompletnie nie poznałam tego miejsca.
Byłam w Medyce kilka razy, nie było to jednak miejsce, które znałam z wcześniejszych wypadów. Nieduże przejście graniczne stało się prawdziwym centrum pomocy. Namioty, jeden obok drugiego. Tu gorąca kawa i herbata, tu punkt medyczny, tam informacyjny, tu budka z jedzeniem. Był nawet namiot weterynaryjny prowadzony przez wolontariuszy z Meksyku. Wolontariusze zjechali się tu z całego świata. Nosili bagaże, prowadzili do punktów obsługi i rejestracji, częstowali za darmo jedzeniem i piciem. Między nimi tysiące osób, wiele z nich z całym dobytkiem spakowanym do jednej reklamówki, wielu z nich płakało… Czegoś takiego nie widziałam nigdy wcześniej.
Staliśmy i czekaliśmy, a każda minuta stawała się wiecznością. Martwiliśmy się, czy na granicznej odprawie wszystko przebiega dobrze, czy może są jakieś problemy. Robiło się coraz chłodniej, powoli zapadał wzrok. W końcu nasze zwierzaki jeden po drugim docierały na polską stronę. Dobrze, że byliśmy we dwójkę, bo każdego zwierzaka trzeba było odebrać, oglądnąć, przełożyć do czystego transportera lub klatki, nakarmić, dać wody. Przerażenie – przerażenie, które biło z oczu tych zwierząt było czymś, czego nie potrafię ubrać w słowa. One nie rozumiały jeszcze, nie wiedziały, że tu nareszcie są bezpieczne.
Pamiętam także ją – w paszporcie widniało imię Daryna. Chudziutka kotka, kosteczki przebijały przez skórę, chora i potwornie wygłodniała. Jej futerko było brudne i całe pozlepiane odchodami. W jej oczach nie było przerażenia, było coś znacznie gorszego – rezygnacja. Przetarłam brudne futerko, na tyle, na ile byłam w stanie i przytuliłam ją mocno. Szepnęłam w klapnięte uszko, że wszystko będzie dobrze. Słowo z resztą zostało dotrzymane, choć walka o życie Darynki była długa i zacięta. Dziś kotka jest szczęśliwa w swoim nowym domu i niczym nie przypomina już tej, którą pamiętam z granicy. Do domu wróciłam w nocy, ubłocona po kolana, brudna, cuchnąca, ale szczęśliwa, że udało się wyrwać je z piekła.
Potem mijały kolejne tygodnie i miesiące. Do końca czerwca niemal w każdy weekend ktoś z nas jechał na granicę. Ja także wracałam tam jeszcze wielokrotnie. Niestety w lipcu środki i możliwości wyczerpały się. Do wojennego koszmaru doszło polskie piekło niechcianych i porzucanych kociąt. Zabrakło miejsca w domach tymczasowych. Adopcje w okresie wakacyjnym stały jak zaklęte, a środki na koncie topniały niczym śniegi na wiosnę. Nieco lżej zrobiło się dopiero jesienią, ale wtedy przyszły kolejne błagalne prośby o pomoc dla ukraińskich kotów. Bo mało kto chciał im już pomagać…
Jedną z osób, które zwróciły się do nas z prośbą o pomoc była Oksana. Z racji tego, że od początku byłam wolontariuszką zaangażowaną w transporty, a na dodatek znam język angielski zostałam niejako „oddelegowana” do rozmowy z nią i ustalania szczegółów co do możliwości ratowania kotów. Kontakt mamy z resztą cały czas, piszemy do siebie niemal każdego dnia, a historie opowiedziane przez Oksanę bardzo często mrożą krew w żyłach i wywołują łzy. Większość zwierząt porzucana jest przez uciekających z kraju ludzi.
Chore, zagubione, często uratowane w ostatniej chwili. W jednej z dzielnic ktoś otruł koty, w innej z 3 które się pojawiły udało się uratować tylko jednego, reszta została rozszarpana przez błąkające się wygłodniałe psy, których także nie brakuje na ulicach. Kotka skopana przez człowieka z wybitymi zębami i połamaną szczęką, konające kocięta – te wszystkie dramaty zdają się nie mieć końca. A do tego ciągłe przerwy w dostawach prądu, ogrzewania i wody, alarmy i spadające bomby…
Kolejne uratowane koty „przesiadły się” z busów na wygodne, już nie tak zatłoczone pociągi. Chłodnym przedpołudniem docieram na dworzec w Przemyślu. Chwilę później z budynku dworca wychodzi Oksana wraz z kotami i przyjaciółmi, którzy wyruszyli z nią w ponad 20-godzinną podróż po lepsze życie dla tych zwierzaków. Witamy się uściskiem. Oksana, niewysoka blondynka, zawsze uśmiechnięta i serdeczna.
Gdybym nie znała jej historii pewnie nigdy nie powiedziałabym, że to ktoś, kto na co dzień żyje w wojennej rzeczywistości. Przekazuje koty w moje ręce, ze szczegółami opowiada historię każdego z nich. W jej oczach widać zatroskanie, ale także nadzieję i zaufanie, że podarujemy tym kotom lepszy los. Jak sama mówi każdy wyjazd do Polski to dla niej odskocznia. Może pospacerować, pozwiedzać, zrobić zakupy w sklepach, w których niczego nie brakuje i choć na moment zapomnieć o wojnie i wszystkim, co z nią związane…
Choć od jesieni, po dziś dzień, koty uratowane z objętej wojną Ukrainy dojeżdżają do Polski pociągami, jesienią jeszcze raz pojechałam wraz z koleżanką po koty, na granicę do Medyki. Nie było to już jednak to samo miejsce co wiosną. Nie było namiotów, budek z jedzeniem, setek wolontariuszy.
Nie było największych polskich organizacji pomagających zwierzętom, tych które jeszcze wiosną na tę pomoc zebrały setki tysięcy złotych i deklarowały pomoc… W zasadzie prawie nikogo i niczego tam nie było. Otwarty jeden mały bar, w którym zmęczony podróżny zamówił zupę… Jeden punkt informacyjny… Zamknęłam oczy, przetarłam jeszcze raz ze zdziwienia: a może to wszystko, co widziałam tu wiosną to był tylko sen?
Chciałabym obudzić się kolejnego ranka i wiedzieć, że ten koszmar już się skończył, że naprawdę przeminął jak zły sen… ale wiem, że tak nie jest.
Wiem też, że pośród wojennego koszmaru, pyłu i zgliszczy one wciąż tam są, choć ich wołania o pomoc tak wielu nie chce już słyszeć. One, ciche ofiary wojny – zwierzęta…
***
Od początku wojny pod skrzydła Fundacji trafiło 172 koty uratowane z terenów objętych wojną. 149 z nich znalazło nowe, kochające domy. W ciągu tego roku pożegnaliśmy także 10 kotów, którym mimo wysiłku nie udało się podarować więcej czasu. Nie umierały jednak na ulicach, przerażone, zapomniane, pośród huku bomb i pocisków. Odeszły otoczone miłością, w ciszy i spokoju. Obecnie pod naszą opieką pozostaje 13 ukraińskich mruczków, a kolejne czekają na ratunek...
Choć słowo "wojna" nie wywołuje dziś już takich emocji, jak rok temu; choć wielu z nas powróciło do codzienności i własnych spraw, za naszą wschodnią granicą sytuacja wciąż jest dramatyczna, a setki zwierząt czekają na pomoc. Jeśli ich los nie jest Ci obojętny POMÓŻ! Możesz to zrobić na wiele sposobów: wpłacając dowolną kwotę, podarowując karmę i akcesoria, zostając jednym z naszych domów tymczasowych lub adoptując któregoś z naszych podopiecznych.
Ładuję...