Strona korzysta z plików cookies w celu realizacji usług i zgodnie z Polityką Plików Cookies.
Nie masz jeszcze konta na RatujemyZwierzaki.pl?
Dziś, jak wracałam do domu, nagle na poboczu drogi, tuż przed moim autem zobaczyłam kilka kawek, jak coś dziobały a obok próbowało coś zjeść kilka wróbelków. I nagle jedna z kawek z całej siły zaczęła dziobać wróbelka. Wybiegłam z samochodu, wszystkie ptaki odleciały, tylko został leżący wróbelek. Myślałam, że nic z niego nie będzie, że za bardzo go podziobała, ale zabrałam go do domu. Jak trochę ochłonął okazało się, że chyba tylko był w szoku. Dostał jeść, pić a później odwiozłam go w to samo miejsce. Najpierw siedział zupełnie nieruchomo i myślałam, że jednak nie będzie latał, ale później jakby do niego dotarło, że jest wolny i na szczęście poleciał! Czasem wystarczy zrobić tak niewiele, by uratować życie.
Od dwóch dni próbujemy złapać wystraszone szczeniaki, które ktoś wyrzucił w szczerym polu. Jednego udało się dość szybko złapać, jednak drugi wystraszony krąży w okolicy i nadal nie udało się go złapać. Zatem krążymy i my. I zupełnie przypadkiem znalazłam się w miejscu, w którym nie miałam zamiaru być. I jak zwykle w takiej sytuacji trafiłam na kolejnego zwierzaka wymagającego natychmiastowej pomocy. W pewnym momencie zobaczyłam coś rudego na poboczu drogi.
Szmatka? Kawałek folii? Nie ! Maciupeńka wiewióreczka!!!
W pierwszej chwili pomyślałam, że z pewnością nie żyje. Leżała bez ruchu, zwinięta w kłębuszek. Jednak, kiedy podeszłam bliżej, okazało się, że oddycha! Słabiutko, ale jednak oddycha! Na sygnale pognałam do domu. Z włączonym "na full" ogrzewaniem, choć na dworze upał. Ale malutka była wychłodzona a to w tamtym momencie była jedyna możliwość, żeby choć troszkę podnieść jej temperaturę. Zawinięta w bluzę leżała całą drogę spokojniutko, ale pod koniec podróży chyba zrobiło się jej cieplej i wyraźnie się ożywiła.
W domu Piotr już czekał w pogotowiu z gorącym termoforem i kozim mlekiem, którym już nie raz odkarmiał takie maluchy. Malutka wiewiórka okazała się Wojtusiem. Jest potwornie wychudzona i rokowania są bardzo niepewne, ale zrobimy wszystko, żeby Wojtuś przeżył. Zastanawia nas jednak, ile osób przeszło obok i "nie widziało" Wojtusia. A przecież leżał na poboczu ulicy, przy której było bardzo dużo domów. Dlaczego był tam sam i w tak złym stanie? Czy zgubił się wiewiórczej mamie? Czy może czuła ona, że Wojtuś jest chory i zajęła się tymi dziećmi, które miały większe szanse? Nie wiemy. Zastanawiamy się jednak, ile takich maluchów nigdy nie zostanie znalezionych i tak, jak Wojtuś w samotności, w głodzie i beznadziei cichutko gdzieś odchodzi.
Pod naszą opiekę trafiły młode grzywacze. Jak do tego doszło? Ich rodzice założyli gniazdo u kogoś na balkonie. Gdy ptaki wykluły się, ta osoba zapakowała gniazdo z nimi w pudełko i wystawiła przed blok. Dookoła pełno psów, kotów…
Takie ptaki trzeba karmić co godzinę, Piotr podaje im specjalną mieszankę co godzinę. To nie pierwsze maluchy pod jego opieką, już wiele ptaków u nas nauczyło się latać i wróciło do życia na wolności. Trzymajcie kciuki za te maluchy.
Pod naszą opiekę trafił kolejny nietypowy podopieczny: tym razem dzięcioł zielony.
Uderzył w szklaną witrynę na działce osoby zgłaszającej. Na szczęście przeżył. Ma jeszcze przekrzywioną głowę, ale je, pije i mamy nadzieję, że wkrótce opuchlizna zejdzie i ptak wróci do pełni zdrowia i na wolność. Obecnie podejmuje próby latania w wolierze.
Jakimś cudem udało nam się znaleźć dla puszczyka super miejsce, w którym ma fachową opiekę. Wiemy, z jest już po konsultacji lekarskiej, je i pije. Miejmy nadzieję, że uda mu się dojść do pełnej sprawności, a może nawet wrócić do natury. Bez Państwa wsparcia nie moglibyśmy działać, nie moglibyśmy pomagać kolejnym zwierzakom. A jak widać warto pomagać!
Dziękujemy za każde wsparcie!
Czasem mamy wrażenie, że tylko my działamy na rzecz zwierząt. Do nas trafiają porzucone psiaki, kociaki, zwierzęta po osobach zmarłych, zwierzęta z policyjnych interwencji. No tylko pieniądze, jakby trafiają, gdzie indziej! Niestety bez środków finansowych nie da się pomagać. Trzeba zapewnić takim zwierzakom jedzenie, często leczenie, trzeba też po nie za coś pojechać. Więc jeśli możecie wesprzyjcie nas choćby najmniejszą darowizną.
Tym razem interwencja dotyczyła puszczyka. Rzadko mamy tak bliski kontakt z takimi zwierzakami ale zdarza się, że i one potrzebują pomocy. I niestety ludzie, którzy takie zwierzę znajdą i chcą pomóc odbijają się od ściany do ściany. I nigdzie nie znajdują pomocy. Puszczyk został znaleziony na terenie pałacu Sokolnik w okolicy Wieruszowa. Daleko od nas a my przecież nie możemy zostawić stada zwierząt bez opieki. Na szczęście okazuje się, że grono przyjaciół naszej fundacji jest całkiem spore. Na nasz apel w internecie odpowiedziała Pani, której kiedyś pomogliśmy w sytuacji dotyczącej psiaka i teraz to ona chciała nam pomóc. Pan Tomek jej mąż bez wahania pojechał i przywiózł puszczyka do nas. Za co z całego serca dziękujemy! A my w między czasie szukaliśmy kogoś, kto mógłby się zająć takim nietypowym podopiecznym. I się udało. Zgłosił się do nas pan Mateusz, który profesjonalnie zajmuje się ptakami. Z wielkim zaangażowaniem zorganizował pomoc weterynaryjną dla puszczyka i zabrał go do siebie, gdzie będzie miał najlepszą opiekę.
Dziś w nocy, kiedy ok. północy wydawało nam się, że na dziś już koniec pracy, wszystkie zwierzaki ogarnięte, powypuszczane, pokarmione zadzwonił telefon. Kolejna sytuacja, kiedy to my byliśmy na końcu łańcuszka wielu telefonów, z których nic nie wyniknęło i osoby zgłaszające zwierzę w potrzebie odbiły się od ściany.
Tym razem interwencja dotyczyła sarny. Najprawdopodobniej zatrutej w wyniku rolniczych oprysków pól. Sarna leżała na polu nieopodal posesji osób zgłaszających. Nie mogła się podnieść i widać było, że potrzebuje pomocy. Niestety na sąsiedniej posesji, nieogrodzonej były psy i istniało ogromne ryzyko, że pozostawienie sarny bez opieki może skończyć się dla niej tragicznie. Dlatego państwo, którzy po wielu bezowocnych próbach trafili do nas i my mimo, że był środek nocy odebraliśmy telefon, siedzieli przez kilka godzina na polu pilnując, by sarny nie zaatakowały psy. Oczywiście w środku nocy niewiele mogliśmy zdziałać. Pojechaliśmy na miejsce, sarna dostała leki na uspokojenie i kroplówkę. Została też przeniesiona w bezpieczne, ogrodzone miejsce, by mogła poczekać na dalszą pomoc. Na szczęście przetrwała noc a my organizujemy dalszą pomoc. Udało nam się znaleźć dla niej miejsce w jednym z ośrodków rehabilitacji dzikich zwierząt. Dzięki pani Monice i panu Dawidowi, na których ZAWSZE możemy liczyć i którzy wielokrotnie przewozili potrzebujące zwierzaki lub zawozili zwierzaki do nowych domów adopcyjnych sarenka za chwilę ruszy do miejsca, gdzie znajdzie schronienie i specjalistyczną pomoc.
Abyśmy mogli pomagać w takich sytuacjach, potrzebujemy środków na paliwo, leki, materiały opatrunkowe, opłacenie weterynarzy. Prosimy Was o wspracie, abyśmy mogli działać dalej.
To nasza zbiórka skarbonka na pomoc nietypowym podopiecznym. Mamy pod opieką najwięcej psów i kotów, sporo królików, ale nie przechodzimy obojętnie obok żadnego zwierzęcia w potrzebie.
Z tej skarbonki bierzemy pieniądze, by zapłacić za jedzenie (opakowanie mleka koziego to 5 zł a niestety szybko trzeba kupować nowe, bo szybko się psuje), na weterynarzy, na paliwo, bo niestety wszędzie trzeba dojechać.
W ostatnim roku pomagaliśmy m.in.:
Sarnom:
Ptakom:
Wiewiórkom
Interwencje te są najczęściej dramatyczne, dzwonią do nas osoby, którym nikt inny (w tym służby) nie chciał pomóc. Trzeba jechać w nocy, w święta, daleko, szukać weterynarza, który w ogóle przyjmie takiego pacjenta. Plus koszty tej pomocy są bardzo wysokie. Dlatego w tej zbiórce będziemy Wam pokazywać kolejnych podopiecznych i prosić o wsparcie. Tylko dzięki Wam możemy działać dalej.
Ładuję...