Strona korzysta z plików cookies w celu realizacji usług i zgodnie z Polityką Plików Cookies.
Nie masz jeszcze konta na RatujemyZwierzaki.pl?
Interwencja na wsi pod Radzyniem Podlaskim. Mamy informację telefoniczną, że właściciele nie chcą leczyć starego, niechodzącego psa. Wynieśli go z dala od oczu, do stodoły i czekają, aż sam zdechnie. Nie chcą, aby fundacje przyjeżdżały i zabierały na leczenie.
Mimo to nie odpuszczam. Wyciągam adres właścicieli i organizuję pomoc.
Jedziemy. Jest godz. 21.00. Młodzi ludzie prowadzą nas na koniec podwórza, w szopie na zasikanej, siedzącej kołdrze leży pies w typie owczarka, ze "wysztywnionymi" łapami, na wpół przytomny z bólu. Jeszcze z trudem pije podawaną wodę, ale nic więcej.
Właściciele kłamią, ze kilka dni wcześniej przybłąkał się do nich. Dziwne, pies przecież nie chodzi i nie staje na łapy...
Zabieramy psa. Niesiemy go w tej koszmarnej kołdrze do samochodu. Postękuje z bólu.
O 22-giej jestem z nim w Lublinie w klinice 24h. Lekarz mówi, że stan bardzo zły i żeby nie robić sobie nadziei.
O 23.45 dostaję wyniki morfologii i opis rtg. I już wiem, ze dobrze nie będzie, bo po prostu dobrze być nie może. Zaawansowana spondyloza, uciśnięte, porażone nerwy odpowiedzialne m.in. za wydalanie. Z odbytu wycieka non stop maź z krwią. W pęcherzu, który się przecież w jego wypadku nie kurczy, ok. 2 litry moczu z krwią.
Pies nie trzyma glukozy i nie trzyma temperatury. Dostał tramal, kroplówkę, jest dogrzewany, ale czekamy do rana z najgorszą decyzją, licząc na cud. Bo czasami cuda się zdarzają.
Dziś o 7 rano już wiem, że cudu nie będzie. A pies cierpi i nie rozumie dlaczego. Podejmuję najtrudniejszą decyzję i obiecuję mu (i sobie), ze winni zaniedbania właściciele poniosą karę. Sprawa pójdzie na policję.
Psiak już nie cierpi, a ja muszę zapłacić za próbę ratowania mu życia, za eutanazję i kremację. Razem ponad 800 zł...
Będę bardzo wdzięczna jeśli zechcecie dołożyć swoją złotówkę. Z góry serdecznie dziękuję!
Ładuję...