Strona korzysta z plików cookies w celu realizacji usług i zgodnie z Polityką Plików Cookies.
Nie masz jeszcze konta na RatujemyZwierzaki.pl?
Pusia mieszka już w nowym domku wraz nowym braciszkiem. Ma cudownych rodziców którzy potrafią ją wspierać w jej lękach i otoczyć cudowną opieką. Dziękujemy za Waszą pomoc!
Nie wiem jak się znalazłam w tym lesie. Bez sensu, prawda? Być gdzieś i nie pamiętać jak się tu trafiło. Podobno ludzie też tak mają – jak się stanie w ich życiu coś takiego bardzo, bardzo złego to mogą nie pamiętać niczego wcześniej. I ja dokładnie tak mam – pierwsza rzecz, którą w ogóle pamiętam, to okropne zimno, głód i strach, i to że bardzo się chciałam przytulić do mojego przyjaciela, ale on był tak bardzo zimny…
Ciocie mówią ze nas ktoś musiał na polnej drodze prowadzącej do takiego miejsca, gdzie jest dużo piesków, które nie mają domków, po prostu zostawić, że to nie jest możliwe, żeby nas jednego dnia nie było, a potem, żebyśmy się ot tak, sami tam pojawili. Wiecie, że tak na samym początku to mój przyjaciel jeszcze żył? Ciężko oddychał i nie zawsze był przytomny, ale żył. Nie wiem skąd wiem, że to mój przyjaciel, ale tylko koło niego czułam się bezpieczna, nawet kiedy odszedł siedziałam i go pilnowałam… Nie chciałam do nikogo podejść, nawet kiedy mi pokazywano jedzonko.
Taki miły Pan przynosił mi puszeczki i zrobił dla mnie malutki szałas, żeby mi ciut cieplej było, ale do niego też nie podeszłam, też nie mógł mnie sam złapać. Najgorsza była ostatnia noc. Dzień wcześniej ten Pan zabrał mojego przyjaciela. Wiem, że go już tak naprawdę nie było, ale… no wiecie… i tak z nim czułam się bezpieczniej.
W końcu przyjechały ciocie z taką żelazną klatką, poukładały w niej smakołyki, które pachniały chyba na cały las. Nie mogłam się powstrzymać, chciałam złapać kawałek i uciec, ale wtedy się ta klatka zamknęła, a ja zostałam w środku. Ciocie mówią, że nie wiedziały, czy ja się trzęsę z zimna czy ze strachu… Pojechałam do lekarza dla piesków, a potem do azylu i wiecie, że spędziłam chyba pierwszą w życiu noc pod dachem – w cieple, na kocyku…
Pan doktor dla piesków powiedział, że mam chorą skórę i będę się długo leczyła i że muszę mieć taki zabieg, żeby nie musieć rodzić szczeniaczków. Wiem, że ciocie mi chcą pomóc, ale nie mają pieniążków na moje leczenie i dlatego pomyślałam, że Was poproszę o pomoc…
Dowiedzieliśmy się o niej od naszej wolontariuszki – pewnego dnia, nie wiadomo skąd, na drodze prowadzącej do pobliskiego schroniska pojawiał się sunia, pilnująca martwego pieska. Piesek nie żył od niedawna i może, gdyby zamiast na drogę, trafił do weterynarza, to by było inaczej…
Malutka była bardzo nieufna, ale byliśmy pewni, że nie jest pieskiem dzikim tylko śmiertelnie przerażonym. I nie myliliśmy się – po dobie możemy spokojnie powiedzieć, że robi postępy – merda do nas ogonkiem, pozwala się głaskać, ale jeszcze potrzebuje czasu, żeby zapomnieć o tym co ją spotkało.
Na razie musimy skupić się na jej leczeniu – sunia ma prawdopodobnie nużycę, leczenie potrwa koło dwóch miesięcy, czeka ją też kastracja, ale w pierwszej kolejności odrobaczenie i szczepienia. Ma na szczęście cudowny charakter – o ile ludziom nadal nie ufa, o tyle przy pieskach i kotkach czuje się dobrze i swobodnie.
Nigdy, tak naprawdę nie jesteśmy przygotowani na kolejnych podopiecznych, ale na nią jesteśmy zupełnie nieprzygotowani, nie mamy czym opłacić jej leczenia… Błagamy Was o pomoc…
Ładuję...