Strona korzysta z plików cookies w celu realizacji usług i zgodnie z Polityką Plików Cookies.
Nie masz jeszcze konta na RatujemyZwierzaki.pl?
Wasza dobroć jest bezcenna, pozwala nam dalej istnieć i nieść pomoc, której te nabardziej bezbronne tak bardzo potrzebują. DZIĘKUJEMY.
Pod opieką fundacji jest wiele schorowanych zwierząt, o które walczę ze wszystkich sił. Jest naprawdę bardzo ciężko, ale gdy widzię potrzebujące pomocy zwierzę, nie jestem w stanie odmówić. Od soboty 09 września pod opieką fundacji jest 17 letnia klacz ze łamaną nogą.
Nie będę pisała w jakich okolicznościazh doszło do złamania, bo to niczego nie wniesie. Wiadomo, że przez dwa miesiące nie miała prawidłowej opieki weterynaryjnej. Doszło do ogromnych odleżyn. Stan jej nogi jest naprawdę poważny. Po wstępnych konsultacjach weterynaryjnych, wiem jedno. fundacja jest jej ostatnią szansą. Jeśli nie uda się wyleczyć nogi, klaczy Amelce grozi eutanazja.
Nie chcę się poddać i tego nie zrobię. Już zostało wdrożone leczenie, niestety bardzo kosztowne. Wczoraj u Amelki był pan weterynarz, który podał jej komórki macierzyste. Dziś będzie kolejna konsultacja, RTG i dalsze zalecenia. Trzymajcie mocno kciuki i błagam pomóżcie. Amelka i inne fundacyjne zwierzęta bez Waszej pomocy nie mają żadnych szans.
Amelka jest po konsultacji. Na cito trzeba było zdjąć gips. Wykonane RTG pokazało, że kości się zrosły i można było to zrobić. Przy zdejmowaniu smród był okropny a rana okazała się naprawdę głęboka. Niestety jest też duży obrzęk nogi. Został założony specjalny opatrunek.
Dziś Amelka miała pierwszą sesję magnetoterapii.
Robię wszystko co najlepsze dla Amelki i reszty fundacyjnych zwierząt. Was drodzy darczyńcy z całego serca proszę o POMOC! Sama nie dam rady...
Immanuel Kant powiedział kiedyś: "Serce człowieka można poznać po tym, jak traktuje zwierzęta". Jeśli jesteś osobą wrażliwą i empatyczną? Lubisz i szanujesz zwierzęta, proszę przeczytaj do końca a jeśli uznasz, że watro POMÓŻ.
Od ponad 10 lat pomagam zwierzętom. W tym celu założyłam fundację. Ratuję wyrzucone jak śmieci, poranione, skrzywdzone przez złych ludzi. Otaczam troską i miłością, leczę i pomagam znowu zaufać człowiekowi. Kiedyś myślałam, że to takie proste, łatwe i przyjemne. Bo cóż może być trudnego w ratowaniu zwierząt, zwłaszcza kiedy widzisz ich przemianę. Kiedy zdrowieją, zaczynają ufać i na każdym kroku okazują wdzięczność za ratunek. Dziś już wiem, że to ogrom ciężkiej pracy, wymagający wiele trudu, wyrzeczeń, poświęceń.
Ogromnej siły i wytrwałości, zwłaszcza kiedy spotykasz te najbardziej skrzywdzone. Kiedy uświadamiasz sobie, jak wielka jest znieczulica na krzywdę zwierząt. Jak wielu przechodzi obojętnie obok nich nie zwracając uwagi na dramat jaki rozgrywa się bardzo często na ich oczach, obok domu, przy ulicy czy w pobliskich krzakach. A najtrudniejsze jest to, kiedy po oględzinach weterynaryjnych dochodzi do ciebie jaką bestią potrafi być człowiek Wtedy zamierasz, łzy zalewają oczy, brak tchu. Płaczesz i w myślach przeklinasz jak okrutny dla tych najsłabszych potrafi być świat.
Oskórowany.
Odrąbany ogon.
Otrute.
Zgwałcony.
Wrzucony do beczki ze smarem.
Potrącone przez samochód.
Ofiary sideł.
Ofiary obojętności.
Wyrzucone jak rzecz
Właśnie dla nich, pokrzywdzonych zwierząt stworzyłam Kocią Chatkę i Konikowy Dom. Nie wszystkim udaje się pomóc i wtedy jest naprawdę bardzo trudno. Bo chciałoby się zadośćuczynić za bezmiar zła jakiego doznały, a jedyną rzeczą jaką możesz dla nich zrobić, to pozwolić godnie odejść. Na szczęście większości udaje się pomóc, choć wymaga to ogromnego zaangażowania, wielokrotnych wizyt w lecznicach weterynaryjnych, poświęcenia im maksimum czasu, miłości, cierpliwości, wielu nieprzespanych nocy i niestety ogromnych kwot pieniędzy.
Przez te ponad 10 lat udało się uratować wiele setek zwierząt i znaleźć im nowych kochających ludzi. Wśród nich są uratowane przed rzeźnią konie. Dla koni stworzony został Konikowy Dom
Dla najbardziej chorych, tak zwanych nieadopcyjnych kotów, Kocia Chatka.
Tu otoczone troską i miłością, ufne, że już żadna krzywda ich nie spotka spokojnie sobie żyją.
Nigdy nie miałam żadnych dotacji, sponsorów, ogromnych zasięgów, ale jakoś dawałam sobie radę. Źle zaczęło się dziać kiedy wybuchła wojna w Ukrainie i nastał kryzys. Od tego czasu z każdym miesiącem jest coraz gorzej. Jak po równi pochyłej staczamy się dół. A koszty utrzymania 60 kotów i 17 koni są coraz wyższe. Boję się dnia kiedy będę musiała powiedzieć to koniec. Kiedy z powodu braku pieniędzy znowu zawiedzie je człowiek, tym razem dobry człowiek.
To jest mój krzyk rozpaczy, moje błagalne wołanie o POMOC! Proszę pomóż im, niech już nigdy, przenigdy nie zaznają strachu, bólu i cierpienia, którego aż nadto doznały. Niech już zawsze będą bezpieczne!
Jeśli macie pytania, jestem do dyspozycji.
Dorota Puchalska 509 974 175
Ładuję...