Strona korzysta z plików cookies w celu realizacji usług i zgodnie z Polityką Plików Cookies.
Nie masz jeszcze konta na RatujemyZwierzaki.pl?
Dziękujemy za pomoc dla małej Walentynki. Kotka pokonała śmiertelnie niebezpieczną chorobę, a gdy tylko wróciła do sił od razu rozkochała w sobie cały świat. Dziś jest już w swoim nowym domu skąd gorąco was pozdrawia.
Po tygodniowym pobycie w szpitalu, Walentyna wróciła do domu. Mimo, że znała opiekunów przez zaledwie kilka dni, mruczeniu i przytulaniu nie było końca. Pierwsza doba była trudna, bo Walentynka nie chciała jeść. Jej pobyt w domu stanął pod znakiem zapytania, ale na szczęście udało się opanować kryzys. Od tego czasu zachowanie Walentynki uległo ogromnej pozytywnej zmianie, a my wreszcie myślimy o jej przyszłości bez strachu, czy przeżyje.
Walentynka jest jeszcze sucharkiem, ale stale utrzymuje swój brzuszek w stanie pękatości. Je bez grymaszenia i prawie wcale już się nie ślini. Przerzedzona sierść stała się mniej szorstka, a tylne łapki i wygolone miejsca po wenflonach pokrył delikatny meszek. Ale najbardziej cieszą zmiany w zachowaniu Walentyny. Dopiero teraz widać jej prawdziwą osobowość i jak bardzo miała wyniszczone ciało. Walentynka zaczęła przemieszczać się po pomieszczeniu w którym przebywa. Można zastać ją w różnych miejscach, a przez szybę w drzwiach często wystają małe ciekawskie uszka. Pojawiły się też kocie zabawy. W pierwszych dniach Walentynka łasiła się do głaszczącej ręki, szybko przewracając na bok i odsłaniając brzuszek. Teraz chciałaby zapolować, choćby na piłkę albo sznurek i zwiedzić świat poza pomieszczeniem, w którym jest zamknięta. Kiedy kończy się karma, Walentyna bez krępacji daje opiekunom znać miauczeniem.
Obecnie Walentynka przyjmuje probiotyki, a po zakończeniu kuracji lekami, wróciła również infekcja oczu. Trzecia powieka stała się widoczna, oczy zaczęły mocno łzawić i ropieć. Na szczęście nie jest to już tak wiele w porównaniu ze wszystkim, co przeszła, ale jeszcze przez kilka dni będzie dostawać do oczu lek w kroplach. Wierzymy, że nic złego już się nie wydarzy i teraz przed Walentynką tylko prosta droga. Nam tymczasem zostały do zapłacenia faktury za jej leczenie, a kiedy wróci do zdrowia, przyjdzie również czas na myślenie o profilaktyce. Wierzymy jednak, że i tym razem nie zawiedziecie. To dzięki Waszej pomocy, do kotów takich jak Walentynka może uśmiechnąć się los.
Nasza Walentynka dzielnie walczy z chorobą. Jej stan poprawił się na tyle, że mogła w końcu opuścić szpital i wrócić do domu tymczasowego. Kicia jest jeszcze słabiutka, przed nią dalsze leczenie i wizyty kontrolne, ale mamy nadzieję, że najgorsze już za nią. W imieniu ślicznej walecznej Walentynki bardzo prosimy o wsparcie.
Walentynę znalazł i przywiózł do lecznicy pewien dobry człowiek, któremu sumienie nie pozwoliło przejść obojętnie wobec krzywdy zwierzęcia. Pozostanie smutną zagadką, jak taki maluch, w środku zimy, znalazł się sam w zaroślach na pustkowiu…
Ponieważ maleństwo było niczyją znajdką, ot taką zagubioną i poranioną kocią duszyczką, lekarze, nie pierwszy z resztą raz, poprosili o pomoc naszą fundację. I tak jak oni z poświęceniem, niejednokrotnie po godzinach, ratują naszych podopiecznych, tak i my nie pozostaliśmy obojętni na ich prośbę. Do grona felineusków dołączyła więc mała Walentyna. Kilka kolejnych dni Walentyna spędziła w szpitalu. Była pogryziona, poraniona, chora i okropnie zarobaczona, a jej tylne łapki, od kolan w dół po wewnętrznej stronie, były jedną wielką raną.
Mimo wszystkiego, co ją spotkało, ten przybrudzony maluch o łysych łapkach, z odrapanym pyszczkiem i śladami po wenflonach, określony największym miziakiem w przychodni. Jej wdzięczności za pomoc ze strony człowieka nie da się opisać słowami.
Walentynka po kilku dniach pobytu w szpitalu poczuła się znacznie lepiej, na tyle dobrze by wyjść do domu, W domu tymczasowym miała nabrać sił i przygotować się do adopcji. Z ciekawością rozglądała się po nowym pokoju, jeszcze płochliwa, powoli pozwalała się głaskać i mruczała z zadowoleniem. Radość niestety nie trwała długo. Drugiego dnia pobytu w domu, Walentynka zwymiotowała. Mimo, że otrzymała leki, apetyt nie wrócił, a z pyszczka zaczęła sączyć się ślina.
Okazało się, że chociaż Walentynka została w lecznicy trzykrotnie odrobaczona, jej kilogramowe ciało wciąż jest zasiedlone przez pasożyty, a dodatkowo na podniebieniu znajduje się nadżerka. Opiekunka pojechała więc z kicią do lecznicy. Po badanu lekarz nie miał wątpliwości, że to kalciwirus powoduje rany w pyszczku, przez które kot ślini się i nie chce jeść. Stan kotki był poważny, dlatego po zaledwie trzech dniach spędzonych w domu tymczasowym Walentyna wróciła do szpitala.
Choć z początku czuła się lepiej, po 3 dniach nastąpiło pogorszenie. Powróciły wymioty, apatia, brak apetytu, dołączyła biegunka. Lekarze wykonali 3-krotnie test na panleukopenię. Pierwszy wynik był ujemny, dwa kolejne niestety dodatnie. Kolejny raz stajemy więc do walki z tą niebezpieczną i śmiertelną chorobą.
Jak nie trudno się domyśleć leczenie i hospitalizacja wymaga środków finansowych i to nie małych, ale my wiemy że musimy walczyć do końca. W małym, kocim, chorym ciałku są siła i chęć życia. Zdana na człowieka, Walentynka nawet przy pobieraniu kroplówki ufnie wtula się w ramię i zasypia. W przyszłości czeka ją dobry dom. Takie rozkoszne, mruczące pieszczochy szybko zostają adoptowane.
Wszystko, co musi teraz zrobić, to wyzdrowieć, dlatego prosimy Was o pomoc dla niej. Finansując leczenie Walentynki, dajecie szansę na wiele szczęśliwych lat jej i ludziom, których w przyszłości obdarzy miłością.
Ładuję...