Strona korzysta z plików cookies w celu realizacji usług i zgodnie z Polityką Plików Cookies.
Nie masz jeszcze konta na RatujemyZwierzaki.pl?
Z opóźnieniem, bo nam się zapomniało, że mamy pod rząd 2 sprawy sądowe (oskarżyciele posiłkowi w spr.znęcania się nad zwierzętami) i trzeba było się przygotować.
Tak więc kochani, nadrabiamy. Powiem tak, ja naprawdę nie szukam tych potrzebujących zwierzaków. Jakoś tak same się nam napataczają. Jestem sobie na spacerze z psami i widzę, jeż. Samo południe, a ten leży na boku. Myślę - martwy. Podchodzę, sprawdzam, ale koleżka żyje.
Przenoszę go w cień i idę dalej z nadzieją, że podrepta do swojego domku. Wracam z psami, a ten leży tak, jak go zostawiłam. Telefon i szukam numeru do jeżowego pogotowia, co by wiedzieć, co robić.
Dzwonię do Pana Jacka z Leśnego pogotowia. Ten mówi, że coś z Panem jeżem jest nie tak, skoro leży w dzień, ale ciężko powiedzieć co. Może być potrącony, może mieć pasożyty itd. No dobra, biorę kolegę do kontenera. Ten zachowuje się jak na jeża dziwnie. Nie chowa się w kulkę
Jakiś czas temu, tak na wszelki wypadek, kupiłam karmę ratunkową dla jeży. No się, kurka, teraz przydała. Jeż je, ale jest bardzo słaby. Ma problemy z oddychaniem. Wszystko mu świszczy, gdy oddycha. Już wiem, czemu nie zwija się w kulkę. On mnie nie czuje, czyli drogi oddechowe zawalone.
Biorę TupTusia do weterynarza, w miedzyczasie rozmawiam z koleżanką z Vivy, która zajmuje się jeżami. Stawia na nicienie płucne. Jednak ten maluch ma szczęście, nie dość, że go zauważyłam, to żona lekarza, do którego go zabrałam, ratuje jeże i Pan doktor zabiera TupTusia.
Dziś już wiem, że maluch czuje się znacznie lepiej i niedługo wróci na wolność. Uratować jedno życie to jak uratować cały świat!
Bardzo pilne - błagam uratujcie nas przed sądowym wyrokiem skazującym! Do więzienia, za dobre serce? Tak, bo naiwnie wierzyłyśmy, że 10 lat ratowania zwierząt i pomocy przede wszystkim ludziom, którzy nigdzie indziej jej nie znaleźli, coś znaczy.
Wierzyłyśmy w deklaracje „ratujcie – pomożemy’. Teraz od początku roku jesteśmy ze wszystkim same, a pomaga nam jedynie malutka garstka osób, które co jakiś czas przysyłają karmę dla naszych podopiecznych, która jest kroplą w morzu potrzeb. Od dawna alarmujemy, że jest nam bardzo ciężko, choć to delikatnie powiedziane. Krzyczymy, że mamy długi u weterynarzy, ale zdaje się to już nikogo nie obchodzić. Teraz jednak sytuacja jest tak poważna, że grozi nam więzienie i wyrok skazujący.
Jedna z klinik w której operowałyśmy psa, postawiła sprawę jasno. Jeśli do czwartku 23 czerwca nie prześlemy jej dowodu wpłaty, w piątek zawiadamia prokuraturę o wyłudzeniu. I tak – skażą nas, bo nie zapłaciłyśmy. Najgorsze w tym jest jednak to, że jesteśmy trzy i każda z nas pracuje w zawodzie wymagającym niekaralności.
Kochani, czy zdajecie sobie sprawę, jak jest to poważne? Jeśli nie zapłacimy, każda z nas straci pracę i wtedy nie tylko naszym podopiecznym grozi olbrzymie niebezpieczeństwo, ale i nasze rodziny zostaną bez środków do życia.
Nie będzie wtedy mowy o utrzymaniu 50 psów i ponad setki kotów, które są u nas, a które od dawna żywimy z naszych pensji, cierpiąc na powiem wprost – skrajne ubóstwo. Co się z nimi stanie, co stanie się nami? Pomagałyśmy ludziom 10 lat. Nigdy nie wyłudzałyśmy pieniędzy, nie robiłyśmy zbiórek na wszystko. Zawsze chciałyśmy być uczciwe. Być przyzwoite i uczciwe.
Jeśli miałyśmy pieniądze, choć trafiały do nas zwierzęta w bardzo ciężkim stanie, gdy miałyśmy zapas środków na jego leczenie, nie robiłyśmy zbiórek wiedząc, że teraz pomocy finansowej potrzebują inni. Wierzyłyśmy w to, że dobro i uczciwość się obroni. Że ludzie to widzą i gdy naprawdę będziemy potrzebować pomocy, nie zostaniemy same. Dziś bardzo w to wątpię. Chcę płakać, krzyczeć, jak bardzo jest to niesprawiedliwe.
Co jeszcze mam zrobić, by ktoś nam pomógł? To tak bardzo boli, że gdy ktoś, kto potrzebuje pomocy dzwoni do nas, choć nie mam ani grosza, mówię: „dobrze, proszę przywieść zwierzaka, jakoś pomożemy”, a gdy ja, Ania i Agnieszka tak rozpaczliwie tej pomocy potrzebujemy, nie ma nikogo.
Zamiast tego słyszę: po co ratowałaś, jak nie masz pieniędzy? Bo, cholera, nikt inny nie chciał. Ludzie błagam Was, krzyczę do Was pomóżcie nam! Czy te wszystkie lata, gdy udowadniałyśmy, że bezinteresowna pomoc jest tak ważna i realnie ratuje życie tylu istot, które znalazły u nas pomoc i dom nic nie znaczyły? Co się stanie z tymi wszystkimi zwierzętami w większości hospicyjnymi, gdy stracimy pracę? Jak powiemy naszym rodzinom, które tak cierpliwie znoszą zwierzyńce w naszych domach, że przez zwierzęta nie mamy teraz środków do życia?
Błagam, by ten apel doszedł do ludzi! Błagam! Chcę, naprawdę chcę uwierzyć, że dobro wraca, że to, co ja, Ania i Agnieszka robimy od 10 lat ma sens i coś znaczy. Ja już nawet nie pisałam publicznie, że z poprzedniej zbiórki, która się nie udała i stoi w miejscu komornik zajął konto na kwotę 10 tysięcy tytułem zaległości. Nie pisałam, bo trochę zostało, by kupić jedzenie dla zwierząt. Teraz na koncie nie ma nic. Nie mamy od kogo pożyczyć, bo i z czego byśmy oddały, gdy zbiórka stoi w miejscu.
Błagam Was ludzie, pomóżcie nam. Do czwartku musimy zapłacić klinice 4900 zł, i zdążyć wysłać potwierdzenie wpłaty. Inaczej w piątek poinformuje ona prokuraturę i machina ruszy. Będzie już za późno, by cokolwiek zrobić. Tej machiny zatrzymać się nie da.
Lekarzom w Częstochowie winne jesteśmy 11 tysięcy i też grożą nam już komornikiem. Hotelowi dla zwierząt nie płacimy już od kilku miesięcy i mamy zabrać psy. Ostatnio ratowana Lisia z wnętrznościami na wierzchu, płatność faktury do piątku: 2900. Miesięczny koszt pobytu kilku z naszych psów w hotelu to 1500 zł. Zalegamy za kilka miesięcy. Miesięczny koszt utrzymania naszych podopiecznych (sama karma i żwirek) i to bez karmy specjalistycznej dla części z naszych podopiecznych to dokładnie 11900 zł.
Podsumowując nasze długi, które spłacić musimy na już;
4900+11000+2900+4500 (hotel) + 35700 (wyżywienie na 3 miesiące) = 59000.
A wciąż pomagamy. Wciąż leczymy i kolejne rachunki rosną. Jak więc mam nie płakać, jak więc mam spokojnie spać, jak mam nie krzyczeć ile sił w piersi o pomoc i jak mam nie błagać, by na Boga nam pomóc. Gdybym mogła wybrać, bezpieczeństwo naszych podopiecznych i rodziny w zamian za mój osobisty pobyt w wiezieniu, przysięgam nie zastanawiałabym się ani chwili. Gdyby to dotyczyło tylko mnie, wybrałabym pozbawienie wolności, choć to tak strasznie niesprawiedliwe, bo nigdy w życiu nie zrobiłam nic złego, ale to tak nie działa. Tu chodzi jednak o setki zwierząt i rodziny ludzi, którzy od 10 lat bezgranicznie się poświęcają, tak – poświęcają, by je ratować. Błagam Was ludzie, pomóżcie nam.
Pomóżcie nam uwierzyć, że dobro ma sens, że to wszystko nie było na marne. Nie mam już siły płakać, bo i moje łzy niczego nie zmienią Za nie nie wykarmię zwierząt, nie zapewnię im bezpieczeństwa i nie spłacę długów. Choć gdyby szczere łzy były walutą, o nic nie musiałabym się martwić, bo wylałam ich już za dużo. Proszę!
Proszę, pomóż!
Ładuję...